Jeżeli pomimo tego, że oglądaliście ten film już kilka razy, to nadal płaczecie na Titanicu- przygotujcie chusteczki, bo i tym razem się bez nich nie obędzie.
Jeżeli pomimo tego, że oglądaliście ten film już kilka razy, to nadal płaczecie na Titanicu- przygotujcie chusteczki, bo i tym razem się bez nich nie obędzie.
Wyobraźcie sobie taki obrazek: obszerny gabinet lekarski, krystalicznie czyste okienne szyby wpuszczają wiosenne słoneczne promienie, na podłodze jasne płytki, przed wami stoi, dumnie dominując przestrzeń masywne dębowe biurko, tuż za nim znajduje się wypełniona fachową literaturą biblioteczka do kompletu, zaś między tym wszystkim zasiada nalany tłuszczem, rumiany czerwienią zawałowca lekarz. No dobra, zmieńmy konowała- ten nie będzie dla was wiarygodny.
Otóż przed wami, w skórzanym fotelu umościł się wygodnie, szczupły, wzrostu średniego, ze skroniami ku powadze przyprószonymi już delikatną siwizną, sprawiający wrażanie kompetentnego medyk, powiedzmy onkolog.
W ostatnim wpisie zrobiło się dosyć poważnie i można wręcz powiedzieć, że zawiało odrobinę filozofią à la Paulo Coelho. Dlatego nie mądrzymy się już więcej i wracamy do lasu. Zaś konkretnie udamy się w okolice (a może bardziej ponad) miasteczka Omiš. Osada ta, położona nad ujściem rzeki Cetiny do Adriatyku, sama w sobie jest godna uwagi. Lecz tym razem damy jej spokój, muskając w pośpiechu jedynie starówkę i ruszamy w góry, na szlak.
Dawno, dawno temu, kiedy Britney Spears królowała jeszcze na listach przebojów, a my byliśmy piękni, młodzi oraz dysponowaliśmy pełnym uzębieniem, spędziliśmy zasłużone wakacje w Makarskiej. Wtedy jeszcze ten okres zwał się urlopem i niestety trwał w sumie tylko jakieś rachityczne trzy tygodnie w roku.
Učka, to nie jest żadna tam mućka, tylko park przyrody ulokowany na wschodzie Istrii, tuż ponad Opatiją. Składa się na niego kilka górskich szczytów, parę wąwozów oraz ogrom piękna zaklętego w krajobrazach.
Na ostatnie dni chorwackiej odysei porywiste wichry (któż to wie- Mistral, Bora czy też Jugo?) przywiały nas na Istrię, a konkretnie w okolice położonego niedaleko słoweńskiej granicy miasteczka Umag. Osada to zaiste mikra, lecz pełna uroku z racji starówki oraz umiejscowienia na wychodzącym w morze, rachitycznym cypelku.
Zapewne w szczycie sezonu Makarska nie byłaby miejscem, które chcielibyśmy odwiedzić w pierwszej kolejności. Byliśmy już tutaj jakieś piętnaście lat temu i szczerze pisząc, to niewiele pamiętamy oprócz drożyzny, tłoku oraz... pięknej plaży nudystów. Czas oraz lokalne wino skutecznie zacierają wspomnienia :) Jednak teraz, poza sezonem, destynacja ta, to istny raj. Wciąż jeszcze ciepłe morze, brak tłumów oraz, jeżeli odejdziemy tylko odrobinę od zabudowań, wspaniała, niemal egzotyczna przyroda.
Notabene, rzeczony raj golasów widać u dołu na pierwszym zdjęciu. Oczywiście nie omieszkaliśmy nie skorzystać i tym samym przypiekliśmy odrobinę blade niczym Gollum oraz ukryte zazwyczaj w cieniu bielizny części ciała.
Kiedy ci w kolanie strzyka, wybierz się na wyspę Krka- takie oto motto przyświecało naszej wizycie na tej największej z adriatyckich (i tym samym Chorwackich) wysp. A skrzypieć, chrupać oraz strzelać zaczęło już kilka ładnych dni temu i złośliwie przestać nie chce. Pomyśleliśmy więc, że czas spędzony na tym oderwanym od stałego lądu, pokrytym gęsto oliwnymi gajami skrawku ziemi zrobi nam na stawy po prostu dobrze. Wiadomo. Zwiedzanie= ruch. Ruch= zdrowie. Zdrowie= nic nie doskwiera w cielesnej powłoce. Niestety jednak, nic z tej poprzedzonej magicznym myśleniem terapii nie wyszło. Szkoda, tyle się nałaziliśmy :) Choć, może to dlatego, iż jeżeli w Google wpiszecie słowo Krk, to pierwsze pozycje jakie się pojawią, tyczyć się będą Krajowego Rejestru Karnego (KRK). Co też prawdopodobnie ostatecznie wyjaśnia fakt, że miejsce z takimi internetowymi konotacjami stawów leczyć po prostu nie może.
Jak zapewne co bardziej spostrzegawczy z Was zdążyli zauważyć, z kart niniejszej strony zniknęły ikonki odnoszące do naszego Facebooka oraz Instagrama. Stało się tak dlatego, iż po prostu ewakuowaliśmy się z tego jakże zacnego towarzystwa, usuwając bezpowrotnie posiadane tam konta oraz wycofując tym samym serduszkowe, czy też łapkowe aktywa. Uznaliśmy, że jako istoty dosyć aspołeczne, czy też, mówiąc inaczej, antysystemowe- nie do końca tam pasujemy. Poddawanie się ocenie innych ludzi w postaci hieroglificznych reakcji nie służy tak naprawdę nikomu, a i pasienie brzuszka Wielkiego Brata nie koniecznie jest naszym zamiarem. Dlatego też, jeżeli ktoś chce wejść w jakąkolwiek internetową interakcję z nami, to zachęcamy do wysłania staroświeckiego maila :) Na pewno nas ucieszy taka forma kontaktu!
Wielki błękit... Nawet największy telewizor nie zapewnia takich wrażeń :) Można tak cały dzień siedzieć i po prostu patrzeć w dal.
Na Istrii byliśmy ostatnim razem naście lat temu dlatego też, zdążyliśmy już odrobinę zapomnieć jak jest tu pięknie. I całe szczęście! Dzięki temu, teraz mamy okazję napisać wspomnienia na nowo i być może wyryją się już w naszych głowach na dłużej. Największe miasto regionu, które posłużyło nam za bazę przez pierwszy tydzień, czyli Pulę pamiętamy zaś jak przez mgłę. Że jest tam jakiś amfiteatr, że trochę zabytków, że ogólnie chyba ładnie. Choć szczerze mówiąc, kiedy byliśmy tu ostatnio, to interesowały nas bardziej imprezy, piwo oraz polegiwanie na plaży, niż przyroda, czy też dziedzictwo kulturowe półwyspu :)
Zaś Komo jest tu pierwszy raz w swym psim żywocie i nadziwić się nie może ;)