czwartek, 29 sierpnia 2013
tam dom twój gdzie ty :)
Po długim okresie oczekiwania wreszcie nadeszła okazja, by odkorkować jedno z zalegających w czeluściach lodówki win. Tym razem padło na dwunastoletnie Cotes d'Auxerre. Nie chcemy się tu broń Boże snobować, że gustujemy w takich wykwintnych trunkach. Po prostu nasz francuski dobrodziej zaopatrzył nas obficie (jest jeszcze kilka sporo starszych roczników :)). No, ale dość już tego lansu. Meritum sprawy jest takie, że po zaledwie kilku tygodniach od wystawienia na sprzedaż naszej pustelni, właśnie podpisaliśmy akt notarialny i staliśmy się oficjalnie bezdomni. Jutro ładujemy swoje graty do busa i tak naprawdę nie wiemy co dalej. Czy czeka nas kolejna zima gdzieś na południu? Zobaczymy, kto wie...
czwartek, 22 sierpnia 2013
Adršpašskoteplické skály i okolice
Po kilku dniach obijania się nad wodą postanowiliśmy zmienić odrobinę klimat i udać się w góry. Nie musieliśmy jechać daleko, gdyż w okolicy znajdują się Adršpašskoteplické skály. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Teplice nad Metuji na małym kempingu i ruszyliśmy na szlak.
Okolica obfituje w wiele ciekawych i wartych zobaczenia atrakcji. Najważniejsze to oczywiście skalne miasta. Oprócz nich są jeszcze zamki, urokliwe lasy oraz małe miasteczka.
Najciekawszym miejscem jest według nas (i tłumu turystów, który je opanował) skalne miasto znajdujące się obok wioski Adrspach. Fantazyjne twory skalne, piękne jeziorka, wąskie szczeliny oraz wodospady sprawiają niesamowite wrażenie. Warto się tam wybrać jak najwcześniej by uniknąć tłumów.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Po prostu Rozkoš
Ostatnie gorące dni wywołały u nas nieodparta chęć przeniesienia się z dusznego i zadymionego miasta do mniej zaludnionych rejonów, a najlepiej nad jakąś wodę. Postanowiliśmy wybrać się na piwną pielgrzymkę i odwiedzić naszych południowych sąsiadów. Kilka kilometrów od polskiej granicy, za urokliwym Nachodem znajduję się równie urokliwe jeziorko Rozkoš. Są dwie możliwości noclegu: można stanąć na chyba jedynym w Czechach prawdziwym "stellplatzu" lub na kempingu (na dziko dosyć ciężko). Aż się dziwimy, że przy naszym skąpstwie zaliczyliśmy obie opcje :). Obrotny Czech miejsce dla kamperów tuż przy jeziorze nazwał właśnie z niemiecka Stellplatz. Teren czyściutki, trawka przystrzyżona, serwis z prawdziwego zdarzenia, do tego cisza i spokój. Brzeg jeziorka okupowany przez wędkarzy ale można się też kąpać. Po spędzonej tam nocy przenieśliśmy się na kemping. Cena zbliżona, wydzielone miejsca dla kamperów (niestety brak zrzutu szarej wody), mnóstwo knajpek z tanim czeskim piwem i śmierdzącym starym olejem jedzeniem :). Oczywiście infrastruktura obiektu typowo postkomunistyczna. Ale tragedii nie ma.
Całkiem przyjemne jeziorko.
Postój na "stellplatzu".
Serwis z prawdziwego zdarzenia.
Pod wieczór dołączyły do nas jeszcze dwa czeskie kampery.
To już kemping.
Pływająca przy pomoście zdechła ryba nie zachęcała do kąpieli :)
wtorek, 13 sierpnia 2013
Warzywno-owocowe kolory tęczy :)
Jest jeden minus naszego kamperowania. Mała kuchnia. Nie mamy piekarnika, więc nie możemy piec chleba, pizzy i tym podobnych smakołyków. Mała kuchnia nie zachęca również do kulinarnych ekscesów. Podczas wyjazdów żywimy się głównie potrawami jednogarnkowymi :) Dlatego też jednym z niewątpliwych plusów powrotu do domu jest to, że możemy sobie wreszcie pogotować. Sierpień to czas zbiorów i istna obfitość warzyw i owoców. Z braku ciekawszych zdjęć ponudzimy Was trochę naszym menu :)
Warzywka z ogródka rodziców z ryżem. Jako, że mieszkamy w bloku w centrum miasta nie mamy własnej hodowli zieleniny. Kilkakrotne próby założenia ogródka na balkonie kończyły się zawsze niepowodzeniem :(
Nie ma jak własnej roboty pizza na cienkim cieście.
Z poprzedniego dnia zostały nam ziemniaki oraz trochę brokuła i w ten oto sposób powstały kotleciki brokułowo-ziemniaczane. Pycha.
Poza tym prawdopodobnie jutro wybierzemy się na kilkodniowe kamperowanie do Czech. Będzie woda, będą górki, piwo i czyste powietrze. Ahoj!
niedziela, 4 sierpnia 2013
Krótkie podsumowanie
Po kilku dniach spędzonych w naszej
wspaniałej Ojczyźnie przyszedł czas na krótkie podsumowanie
minionych wojaży. Więc do rzeczy.
Wyjazd trwał 148 dni i jest naszym nowym
kamperowym rekordem. Większość czasu spędziliśmy we Francji.
Wyjechaliśmy jeszcze zimą gdy leżał śnieg, więc mieliśmy
przyjemność przeżycia w kamperze trzech pór roku, a co za ty
idzie temperatura w naszym „salonie” miała dość duży
rozstrzał. I tak, najniższe wskazanie termometru to 3 stopnie
Celsjusza :). Siedzieliśmy w kilku bluzach i nie było nam za
wesoło. Najwyższa to około 45 stopni lub więcej. Na termometrze
skończyła się skala, a z nas pot lał się obficie. Zaliczyliśmy
nocleg w kilkudziesięciu miastach oraz przejechaliśmy ładnych
kilka tysięcy kilometrów. Choć tu rekordu nie było. Ci, którzy
nas czytają wiedzą, że nie przesadzamy z odległościami i nie
zwiedzamy wszystkiego na naszej drodze. W końcu mamy nadzieję na
jeszcze kilka ładnych lat kamperowania i coś trzeba zostawić sobie
na później :). Co do samej Francji to jednego dnia ją kochaliśmy,
by kolejnego dnia złorzeczyć i chcieć stamtąd uciec jak
najdalej.
To może w punktach:
-drogi: wiadomo- dobre. Choć w
miastach zdarzają się dziury i nierówna nawierzchnia. Autostrady
bardzo dobre, lecz płatne. I tu nasza rada. Warto zakupić mapę,
gdzie zaznaczone są bezpłatne odcinki, a okazuje się, że jest ich
całkiem sporo i można przejechać za darmo nawet kilkaset
kilometrów autostradą;
-infrastruktura kamperowa- raj. Prawie
każde miasto ma coś do zaoferowania. Do tego bardzo często za
darmo. Jeżeli jest już opłata to symboliczna (choć jak we
wszystkim i tu znajdziemy wyjątki). My jesteśmy bynajmniej
zachwyceni;
-ludzie- właśnie, ludzie. Ciężko
rozgryźć Francuzów. Wiadomo, że nie można generalizować i
posiłkować się stereotypami ale naród ten jest dosyć zamknięty
i na pewno zyskuje przy bliższym poznaniu. Zauważyliśmy też duże
różnice pomiędzy mieszkańcami różnych regionów. Mówi się, że Polacy dużo narzekają ale Francuzi nie pozostają w tyle. Główną ich troską jest poziom życia. Wszystko drożeje, Arabowie zalewają ich kraj, młodzi nie chcą pracować itp. :) Różnica jest taka, że miłośnicy ślimaków podczas narzekania się uśmiechają, więc jest to tak naprawdę takie dobrotliwe zrzędzenie. Dopiero mieszkańcy Burgundii przekonali nas do swego narodu życzliwością oraz niebywałą gościnnością (choć rok temu w Langwedocji-Roussillon również nie było źle);
-krajobrazy- Francja to duży kraj, który ma do zaoferowania zarówno morze z piaszczystym plażami, czy też stromymi klifami, ocean, wysokie góry (Alpy), trochę mniejsze (Pireneje), jak i pagórki :). Do tego rzeki, jeziora, wielkie miasta, senne wioseczki i inne cuda. Prawdopodobnie każdy znajdzie tam coś dla siebie;
-ceny- porównywalne do Polskich. Niektóre produkty są droższe, a niektóre tańsze. W sumie miesięcznie wydawaliśmy na jedzenie tyle samo co w domu;
-bezpieczeństwo- ok :) Nikt nas nie napadł, ani nie spotkaliśmy się z żadnymi przejawami agresji;
-kuchnia- ponoć najlepsza na świecie. Nie wiemy, bo po restauracjach się nie włóczymy. Ślimaków, ani innych frykasów nie jedliśmy. Sery za to mają faktycznie najlepsze. Winko również niezgorsze. Za to piwo okropne (a wiadomo, że dla piwosza nie jest to obojętne). Próbowaliśmy prawie wszystkich marek i nie różniły się zbyt wiele od siebie. Ot takie siki :);
-internet- nie mieliśmy większych problemów z jego dostępnością. Bardzo często w biurach informacji turystycznej znajduje się darmowe wi-fi. Jeżeli takowego nie ma dosyć łatwo jest znaleźć coś "na mieście";
-kierowcy- tu kolejna pochwała dla Francuzów, gdyż jeżdżą dosyć bezpiecznie i przepisowo dzięki czemu nie musimy się obawiać, że zza górki czy zza zakrętu wyskoczy jakiś psychokierowca :).
Co by tu jeszcze napisać? Hmm. Chyba tyle. Jakby ktoś miał jakieś pytania to zawsze może wysłać nam maila :)
-ceny- porównywalne do Polskich. Niektóre produkty są droższe, a niektóre tańsze. W sumie miesięcznie wydawaliśmy na jedzenie tyle samo co w domu;
-bezpieczeństwo- ok :) Nikt nas nie napadł, ani nie spotkaliśmy się z żadnymi przejawami agresji;
-kuchnia- ponoć najlepsza na świecie. Nie wiemy, bo po restauracjach się nie włóczymy. Ślimaków, ani innych frykasów nie jedliśmy. Sery za to mają faktycznie najlepsze. Winko również niezgorsze. Za to piwo okropne (a wiadomo, że dla piwosza nie jest to obojętne). Próbowaliśmy prawie wszystkich marek i nie różniły się zbyt wiele od siebie. Ot takie siki :);
-internet- nie mieliśmy większych problemów z jego dostępnością. Bardzo często w biurach informacji turystycznej znajduje się darmowe wi-fi. Jeżeli takowego nie ma dosyć łatwo jest znaleźć coś "na mieście";
-kierowcy- tu kolejna pochwała dla Francuzów, gdyż jeżdżą dosyć bezpiecznie i przepisowo dzięki czemu nie musimy się obawiać, że zza górki czy zza zakrętu wyskoczy jakiś psychokierowca :).
Co by tu jeszcze napisać? Hmm. Chyba tyle. Jakby ktoś miał jakieś pytania to zawsze może wysłać nam maila :)
Na zdjęciach Bautzen (Budziszyn). Tu spędziliśmy pierwszą oraz ostatnią noc podczas naszego wyjazdu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)