Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiastki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiastki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 listopada 2015

Angie

Tak, obudziłem się, ale czy to był tylko sen? Otóż, nie do końca. Dobrotliwa Angela postanowiła zrobić z nas porządnych oraz prawych Niemców i posłała na kurs integracyjny. Mamy przyswoić sobie dobrze język Goethego, aby następnie zacząć wieść uczciwe oraz produktywne życie. Koniec obijania się, czas się za siebie zabrać, znaleźć stałą pracę, zacząć płacić podatki i kupić w końcu żelazko. Czy Angeli się uda? Czy tacy bumelanci jak my dadzą się przykryć, ciepłym społecznym kocykiem. Czas pokaże, choć my tak łatwo się nie damy :).


wtorek, 17 listopada 2015

Ostateczne rozwiązanie


Stukające regularnie o podłogę czółenka od Valentino napełniały olbrzymi gabinet niepokojącym dudnieniem. Po co był mi ten szwarcwaldzki parkiet- przeleciało jej przez głowę- twardy jak nasz naród- dodała jeszcze w myślach, a na jej ustach pojawił się delikatny, ledwo zauważalny, pełen dumy uśmiech. W końcu przestała nerwowo chodzić, podeszła do biurka i usiadła. Obite czerwonym welurem, solidne mahoniowe krzesło lekko zaskrzypiało. Surowość i prostota, pracowitość i porządek- te myśli zawsze czaiły się z tyłu jej głowy i teraz znów na chwilę wypłynęły na powierzchnię świadomości. Oparła dłonie na idealnie uporządkowanym, błyszczącym biurku. Solidne jak bawarskie buki z których je zrobiono- pomyślała ponownie. Następnie spojrzała na zapadniętą w klubowych fotelach dwójkę interesantów. Mierzyła ich przez chwilę ostrym wzrokiem po czym rzekła, jak jej się wydawało odrobinę zbyt mało pewnym siebie głosem.

piątek, 3 maja 2013

Krótka historia o tym, dlaczego czasem lepiej dać zarobić kempingom cz.2.

Unoszę głowę i patrzę przed siebie ciągle jeszcze mętnym wzrokiem. Na wysokości moich oczu dostrzegam jasnobeżową plamę, której niewyraźne dotąd kontury powoli zaczynają się klarować.

- Wstawaj! Rusz dupę i zbieraj się człowieku! Musimy uciekać- dochodzi mnie gardłowe ponaglanie.
Przecieram uporczywie dłonią obolałe po niefortunnym zderzeniu z szafką czoło. Kręcę głową, by pozbyć się resztek oszołomienia. Raz po raz zamykam i otwieram przekrwione oczy.

- Ogłuchłeś, czy co! Wstawaj szybko- nalega wciąż jeszcze niewyraźny stwór.
Zderzenie z nieszczęsną szafka musiał spowodować jakieś poważne uszkodzenie mózgu. Albo umarłem i zasłużenie trafiłem do piekła. Jedno z dwojga. Trzecia możliwość przecież nie istnieje. A może jednak? Jeżeli nie umarłem, a mój mózg nie przestał działać to widok, który obserwuje przed sobą musi być prawdziwy. Ale co ja właściwie widzę?

- Wstawaj! Sam bym poprowadził, ale jak się pewnie domyślasz nie mam prawa jazdy.

Po tych słowach słyszę świst powietrza i czuję na policzku rozchodzące się powoli coraz mocniejsze pieczenie. Wstaje oszołomiony i z otwartymi ustami przyglądam się stworzeniu stojącemu na dwóch łapach przede mną. Czuję coraz mocniejsze pulsowanie w czaszce, a obolały mózg chyba postanowił rozsadzić ją od wewnątrz na drobne strzępy. Didol podaje mi kluczyki i krzyczy:

- Spadajmy stąd!

Wyrywam je z wyciągniętej w moją stronę pazurzastej łapy i czym prędzej biegnę do szoferki. Drżącą ręką wsadzam kluczyk do stacyjki. Walenie w drzwi nie ustaje. Choć minęło dopiero kilka sekund od momentu, gdy wskoczyłem do kampera to wiem, że drzwi nie wytrzymają zbyt długo. Przekręcam klucz, rozrusznik kręci głośno, a następnie silnik z oporami odpala. Nie dając mu czasu by się rozgrzał naciskam gaz i z piskiem opon ruszamy przed siebie w mrok ku domniemanemu wyjazdowi z polany. Kątem oka widzę jedynie zwalistą postać, która unosi w gniewie rękę nad głowę. Nasze spojrzenia spotykają się. Piwniczny oprawca świdruje mnie zimnym wzrokiem. W jego oczach nie dostrzegam gniewu, czy oznak zawodu. Nie, widzę w nich nadzieję, nie, nie tylko nadzieję, to pewność, że się jeszcze kiedyś spotkamy.

sobota, 27 kwietnia 2013

Krótka historia o tym, dlaczego czasem lepiej dać zarobić kempingom cz.1.

Ze snu budzą mnie jakieś niezidentyfikowane dźwięki. Spoglądam na zegarek, jest kwadrans po północy. Krople deszczu rozbijając się o dach kampera wybijają monotonny rytm. Spoglądam przez maleńkie okienko alkowy na otaczającą nas ciemność. Spowite chmurami niebo nie przepuszcza żadnego światła. Ledwo widoczne kontury otaczających nas drzew dodatkowo rozmywa padający deszcz. Nasłuchuję. Cisza. Wciąż cisza. Nagle znów słyszę odgłosy, które wybudziły mnie z beztroskiego chrapania. Metaliczny dźwięk przypomina trochę wiercenie i dochodzi gdzieś z drugiego krańca polany. Teraz sobie przypominam, że po lewej stronie polany na której postanowiliśmy się zatrzymać, by spędzić noc stał mały, rozpadający się domek. Oprócz niego nic, zupełne odludzie. Tylko my i przyroda. Takie bynajmniej były założenia za dnia gdy parkowaliśmy tu w cieniu rozłożystego dębu. Teraz, prawdopodobnie z tego sypiącego się domostwa dobiegają te niepokojące odgłosy. Wrr, wrr, powtarza się rytmicznie. I coś jeszcze, jakby krzyk. Nie, to niemożliwe. Otwieram okienko i nasłuchuję. Musiało mi się wydawać. Cisza. Już mam zamykać szybkę, kiedy wyraźnie do mnie dochodzi czyjeś przytłumione wołanie o pomoc i coraz głośniejsze wrr, wrr... Ogarnia mnie lęk. Czemu nie posłuchałem żony i uparłem się żeby tu nocować. Osioł, zawsze musisz postawić na swoim. Co robić? Deszcz się nasila. Wołanie jednak nie ustaję, wręcz słychać coraz wyraźniejsze:
P O M O C Y!
Przełamując wypełniającą mnie coraz bardziej panikę postanawiam sprawdzić co się dzieję. Schodzę na dół i ubieram się. W głowie kłębią się myśli. Nie, to niemożliwe. Takie rzeczy dzieją się amerykańskich horrorach klasy B. Na pewno nie w realnym świecie. Może jakieś małolaty stroją sobie żarty i postanowiły nastraszyć naiwnych turystów. Pewnie tak. No to pokaże gówniarzom, że im się nie udało. Jeszcze mnie popamiętają. Biorę policyjną pałkę, którą wozimy dla obrony i wychodzę.
Na zewnątrz jest zimno, a deszcz pada coraz mocniej. Ruszam w stronę wrzasków. Gdy zbliżam się do rujny, zaczynam dostrzegać niewyraźne światło wydobywające się z piwnicy. Wrr, wrr i kolejne, powtarzające się krzyki. Dochodzę do ściany, przykucam brudząc sobie przy tym ręce o rozmokłą ziemie.

Cholera! Wstrętne gnojki! Jeszcze mnie popamiętacie.

Zaglądam.
W małym, ciasnym piwnicznym pomieszczeniu znajdują się dwie postacie, a dokładniej jedna leży na szpitalnym łóżku, a druga się nad nią pochyla. Dostrzegam i wiertarkę. Wrr, wrr. Spoczywający na łóżku jest przywiązany jakimiś pasami, czy może sznurem. Widać, że nie może się ruszyć, a na jego zmasakrowanej twarzy maluję się ból i strach. Postać górująca nad nim wpycha mu w usta knebel. Przysuwam się odrobinę bliżej do brudnej, pokrytej pajęczynami szyby by lepiej widzieć. Opieram się przy tym o oślizgły grunt, ręka mi ucieka i przewracam się. Unoszę głowę w stronę piwnicy i widzę, że postać z wiertarką mnie spostrzegła. Nasze spojrzenia się spotykają.

Uciekać, szybko uciekać!

Zaczynam ile sił w nogach biec w kierunku dębu pod którym nocujemy. Ślizgam się na mokrej trawie. Upadam. Wstaje jednak szybko i dalej biegnę. Wpadam do samochodu. Niestety z emocji zapomniałem, że tuż nad wejściem wisi mała szafka. Wbiegając uderzam o nią głową. Nieprzytomny padam na podłogę.

Budzę się zlany potem. Na szczęście to tylko sen. Z zewnątrz dobiegają tylko odgłosy zalewających świat kropli deszczu. Chociaż nie, coś słyszę. Przełykam gęstą ślinę, pot występuje na moje rozpalone czoło, a serce zaczyna bić coraz mocniej. To chyba jednak nie był sen. Ktoś zaczyna walić w drzwi kampera...