piątek, 3 maja 2013

Krótka historia o tym, dlaczego czasem lepiej dać zarobić kempingom cz.2.

Unoszę głowę i patrzę przed siebie ciągle jeszcze mętnym wzrokiem. Na wysokości moich oczu dostrzegam jasnobeżową plamę, której niewyraźne dotąd kontury powoli zaczynają się klarować.

- Wstawaj! Rusz dupę i zbieraj się człowieku! Musimy uciekać- dochodzi mnie gardłowe ponaglanie.
Przecieram uporczywie dłonią obolałe po niefortunnym zderzeniu z szafką czoło. Kręcę głową, by pozbyć się resztek oszołomienia. Raz po raz zamykam i otwieram przekrwione oczy.

- Ogłuchłeś, czy co! Wstawaj szybko- nalega wciąż jeszcze niewyraźny stwór.
Zderzenie z nieszczęsną szafka musiał spowodować jakieś poważne uszkodzenie mózgu. Albo umarłem i zasłużenie trafiłem do piekła. Jedno z dwojga. Trzecia możliwość przecież nie istnieje. A może jednak? Jeżeli nie umarłem, a mój mózg nie przestał działać to widok, który obserwuje przed sobą musi być prawdziwy. Ale co ja właściwie widzę?

- Wstawaj! Sam bym poprowadził, ale jak się pewnie domyślasz nie mam prawa jazdy.

Po tych słowach słyszę świst powietrza i czuję na policzku rozchodzące się powoli coraz mocniejsze pieczenie. Wstaje oszołomiony i z otwartymi ustami przyglądam się stworzeniu stojącemu na dwóch łapach przede mną. Czuję coraz mocniejsze pulsowanie w czaszce, a obolały mózg chyba postanowił rozsadzić ją od wewnątrz na drobne strzępy. Didol podaje mi kluczyki i krzyczy:

- Spadajmy stąd!

Wyrywam je z wyciągniętej w moją stronę pazurzastej łapy i czym prędzej biegnę do szoferki. Drżącą ręką wsadzam kluczyk do stacyjki. Walenie w drzwi nie ustaje. Choć minęło dopiero kilka sekund od momentu, gdy wskoczyłem do kampera to wiem, że drzwi nie wytrzymają zbyt długo. Przekręcam klucz, rozrusznik kręci głośno, a następnie silnik z oporami odpala. Nie dając mu czasu by się rozgrzał naciskam gaz i z piskiem opon ruszamy przed siebie w mrok ku domniemanemu wyjazdowi z polany. Kątem oka widzę jedynie zwalistą postać, która unosi w gniewie rękę nad głowę. Nasze spojrzenia spotykają się. Piwniczny oprawca świdruje mnie zimnym wzrokiem. W jego oczach nie dostrzegam gniewu, czy oznak zawodu. Nie, widzę w nich nadzieję, nie, nie tylko nadzieję, to pewność, że się jeszcze kiedyś spotkamy.