środa, 30 czerwca 2010

Nie jest łatwo spać na dziko w Mielnie :)

No właśnie, nie jest łatwo spać na dziko w Mielnie. Ostatniej nocy zatrzymaliśmy się niedaleko plaży, już pod koniec miejscowości w stronę Unieścia. Nie spodziewaliśmy się, że ta noc upłynie nam głównie na wyglądaniu przez okno, bądź to bezskutecznych próbach zaśnięcia. Wszystko to za sprawą bardzo zacnych młodych ludzi, którym pojęcie snu jest zupełnie obce, a już spanie w nocy to jakiś zupełny absurd.
Więc, na początek dyskoteka i miłe sercu staropolskie przyśpiewki, następnie gromadna wyprawa na plażę i równie gromadny i wesoły powrót. Później kontynuacja w okolicznych domkach. Około pierwszej stanęło koło nas dwóch młodzieńców golfem dwójką i rozpoczęło celebrację imienin jednego z nich. Po wymianie uprzejmości między nami, chłopcy udali się na plaże rozpalić, jak to ujęli, zajebiste, ogromne ognicho. Dobrze- myślimy- może teraz uda nam się zasnąć. Niestety nasi nowi znajomi po jakiejś godzinie wrócili ponieważ zapomnieli jeszcze wielu niezbędnych akcesoriów i zeszło im odrobię czasu nim je odnaleźli. Później znowu wrócili, żeby rozgrzać samochód i posłuchać odrobinę muzyki, przypominającej odgłosy wydawane przez pociąg jadący po polskich torach. Następnie postanowili troszkę pojeździć. I tak do 9 rano.
Dzięki Bogu dziś przypada dzień gospodarski (mycie, wypróżnianie, zalewanie, ładowanie itp ) , więc teraz siedzimy wśród podstarzałych Niemców na kempingu i uzupełniamy braki w kamperze a także w naszych skromnych skołatanych organizmach.
Jutro dalej na wschód, może będziemy spać w jakimś lesie? :)

po krótkiej dyskusji wybraliśmy totem inaczej ducha opiekuńczego,który będzie nas chronił przed złymi mocami :)

nadmorski lasek

i widoczek.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

to nas Dziwnów rozpieścił :)

Po miłym zaskoczeniu jakim był darmowy internet w rzeczonym Dziwnowie, nastała sieciowa pustka. Mimo usilnych prób w wielu odwiedzanych po drodze miejscowościach, musieliśmy ulec i iść do knajpy na piwo po sześć złotych oraz internet w cenie (och! nasze szkockie, biedne, umęczone dusze).
Więc, skoro już nadarzyła się nam sieciowa obfitość dodamy trochę zdjęć. Nie będziemy opisywać szczegółowo zdarzeń, w których braliśmy udział, ani przygód jakie nam się przytrafiły, gdyż czytelnik o słabych nerwach, bądź to posiadający rozrusznik serca, mógłby nie wytrzymać takiego nawału emocji. Zdjęcia muszą wystarczyć :)
jak widać i .... mogą latać :P

 a tak sobie śpimy....(Pobierowo)

... i tak (Mrzeżyno)


 oczywiście z wielkim poświęceniem- plażujemy :)

po Didku to widać najlepiej

udaje nam się również  coś zwiedzić ( Trzęsacz )

podziwiamy i podziwiamy...


c.d.n.

piątek, 25 czerwca 2010

nie ma się co dziwić

Po przejechaniu 426 kilometrów dojechaliśmy na polskie wybrzeże. Nie wiadomo dlaczego znaleźliśmy się w Dziwnowie (najpierw mieliśmy dojechać do Zielonej Góry, w wersji drugiej do Szczecina, potem do Świnoujścia- a wyszło jak zawsze, czyli bardzo dobrze). Jest to bardzo sympatyczne, małe miasteczko, trochę pustawe przed, sezonem ale za to z darmowym internetem.
Zdając się na powszechnie znaną życzliwość polskiego kleru i chęć do niesienia przez nich pomocy oraz udzielania gościny, zatrzymaliśmy się pod kościołem.

Tuż za widoczną na zdjęciu ulicą znajduję się zejście na plażę :)



Jak widać na załączonych obrazkach zaczynamy plażowo- leniuchowo. Po jednym dniu pobytu w nudnawo- pustawym Dziwnowie wyjeżdżamy za chwilę na wschód w poszukiwaniu nietekstylnych dzikich plaż :)

poniedziałek, 21 czerwca 2010

to się porobiło

No i stało się. Jesteśmy bezdomni (małe przejaskrawienie jeszcze nikomu nie zaszkodziło :)) W poniedziałek byliśmy umówieni z agentem, który miał przyprowadzić swojego klienta.
I przyprowadził.
I mu się spodobało.
I podpisaliśmy umowę.
Ze względu na problemu z noclegiem przez pierwszy dzień mieszkaliśmy razem. Było bardzo miło, wypiliśmy trochę piwka i siedzieliśmy do późna :), a we wtorek wielkie pakowanie i wyprowadzka.
Więc teraz czasowo mieszkamy u rodziców i nie mamy internetu (no właśnie, mieszkamy u rodziców).
Tego posta piszę stojąc pod McDonald's i już na mnie krzywo patrzą. W środę lub czwartek planujemy wyjazd. To tyle na dzisiaj, odezwiemy się już z trasy.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Nos i Dełko

Gorąco.
Super, że tak grzeje.
Nam się podoba, ale Didolowi już nie koniecznie. Jak ten biedny pies zniesie pobyt na upalnym południu? Gdy tylko temperatura przekroczy 25 stopni nasz chodzący na czterech łapach przyjaciel  zamienia się w charczący- dyszący i sapiący trzydziestoletni silnik diesla. Dodatkowo skupia całą swoją uwagę na poszukiwaniu cienia i kładzeniu się w nim, względnie chowaniu się pod samochód.

Biedne, małe stworzonko :)


Jak mu pomóc, ulżyć w cierpieniu i męce słonecznej? Pomysły były różne.
Może kupić torbę do noszenia psów?
Chodzimy po sklepach zoologicznych i szukamy. Niestety, takiego rozmiaru to oni nie mają (a miał być mały piesek pokojowy :))
To, może sami zrobimy. Kupimy w markecie torbę sportową, wytniemy dziury i voila!
No nie wiem, wszystko fajnie ale jedenaście kilo masy robi swoje, za daleko to się nie doniesie takiego potwora.
To może walizka na kółkach?
Tak, będziemy chodzić wszędzie z walizą? Halo? Miało być mobilne.
Klatka?
Nie.
To ja już nie wiem, odpuszczamy, najwyżej będziemy go zostawiać w kamperze.
Aż pewnego dnia, podczas sklepowych wojaży, na dziale dziecięcym- znaleźliśmy nosidełko.

Takie nosidełko, to już prawie to czego szukaliśmy. Niestety ten egzemplarz musieliśmy zwrócić (kto pamięta ile waży Didol?) ale będziemy szukać dalej czegoś w tym stylu, tylko dla większych dzieci.

niedziela, 6 czerwca 2010

piecze, piecze, tu piecze i tam piecze

Kamper stoi pod blokiem i się smuci.
Czemu się tak smucisz biedaku- pytamy.
Tak tu stoję bezczynnie- on na to- a natura kampera jest inna, musi być w ruchu, przemieszczać się.

Cóż więc było robić? Ulitowaliśmy się nad nim i pojechaliśmy na mała wycieczkę, korzystając przy tym z dobrodziejstwa kalendarza, który dał nam całe cztery dni wolnego. W czwartek padało, lało niemiłosiernie, przemoczyło wszystko, a ziemia radośnie bulgotała pod stopami.
I wreszcie stało się.
Przyszedł piątek.
Przestał padać deszcz.
Wyszło słońce.
O słońce, super- myślimy- trzeba się opalić.
No i się opaliliśmy.
Piecze.
czwartek- wszystko ma swój urok, nawet deszcz :)


O! Przejaśnia się.


Mieliśmy również przyjemność uczestniczyć w zlocie fanów VW (i jak widać na zdjęciu nie tylko golfów :)) Może przytoczę niewielki fragment ze stenogramów:
bum, bum, bum, kurwa, bum bum, wrr, wrr, kurwa, bum, bum, o! kiełbasa się przypala, bum...
I tak przez prawie trzy dni.
Didka i tak nic nie rusza. A czemu by miało? Dużo zainteresowanych nim ludzi, dużo upuszczonych po pijaku kiełbas, słońce, drapanie za uchem, raj po prostu.