niedziela, 6 czerwca 2010

piecze, piecze, tu piecze i tam piecze

Kamper stoi pod blokiem i się smuci.
Czemu się tak smucisz biedaku- pytamy.
Tak tu stoję bezczynnie- on na to- a natura kampera jest inna, musi być w ruchu, przemieszczać się.

Cóż więc było robić? Ulitowaliśmy się nad nim i pojechaliśmy na mała wycieczkę, korzystając przy tym z dobrodziejstwa kalendarza, który dał nam całe cztery dni wolnego. W czwartek padało, lało niemiłosiernie, przemoczyło wszystko, a ziemia radośnie bulgotała pod stopami.
I wreszcie stało się.
Przyszedł piątek.
Przestał padać deszcz.
Wyszło słońce.
O słońce, super- myślimy- trzeba się opalić.
No i się opaliliśmy.
Piecze.
czwartek- wszystko ma swój urok, nawet deszcz :)


O! Przejaśnia się.


Mieliśmy również przyjemność uczestniczyć w zlocie fanów VW (i jak widać na zdjęciu nie tylko golfów :)) Może przytoczę niewielki fragment ze stenogramów:
bum, bum, bum, kurwa, bum bum, wrr, wrr, kurwa, bum, bum, o! kiełbasa się przypala, bum...
I tak przez prawie trzy dni.
Didka i tak nic nie rusza. A czemu by miało? Dużo zainteresowanych nim ludzi, dużo upuszczonych po pijaku kiełbas, słońce, drapanie za uchem, raj po prostu.