piątek, 25 czerwca 2010

nie ma się co dziwić

Po przejechaniu 426 kilometrów dojechaliśmy na polskie wybrzeże. Nie wiadomo dlaczego znaleźliśmy się w Dziwnowie (najpierw mieliśmy dojechać do Zielonej Góry, w wersji drugiej do Szczecina, potem do Świnoujścia- a wyszło jak zawsze, czyli bardzo dobrze). Jest to bardzo sympatyczne, małe miasteczko, trochę pustawe przed, sezonem ale za to z darmowym internetem.
Zdając się na powszechnie znaną życzliwość polskiego kleru i chęć do niesienia przez nich pomocy oraz udzielania gościny, zatrzymaliśmy się pod kościołem.

Tuż za widoczną na zdjęciu ulicą znajduję się zejście na plażę :)



Jak widać na załączonych obrazkach zaczynamy plażowo- leniuchowo. Po jednym dniu pobytu w nudnawo- pustawym Dziwnowie wyjeżdżamy za chwilę na wschód w poszukiwaniu nietekstylnych dzikich plaż :)