środa, 23 lutego 2022

Ach te... !

Hurra, hurra, po trzykroć hurra! Po trudach oraz znojach podróży dojechaliśmy do Chorwacji, a konkretnie nad jej adriatyckie wybrzeże. Spędzimy tu kilka ładnych tygodni, a może nawet ponad miesiąc, mamy więc nadzieję, że takie widoki oraz towarzysząca im słoneczna pogoda utrzymają się, jeżeli nie przez cały, to chociaż przez większość czasu. 
Tuż po przekroczeniu granicy (która to granicą pozostaje i trzeba postać w kolejce oraz poddać się kontroli, gdyż nasi słowiańscy bracia, pomimo tego, iż wstąpili do Unii Europejskiej, to w Strefie Schengen nie są) udaliśmy się czym prędzej na przywitanie z morzem. Spotkanie nasze miało miejsce w pięknym, będącym spuściznom austro-węgierskiej potęgi, kurorcie Opatija. Jako, że była niedziela, to miejscowość pękała w szwach, ludzie zasiedlali tłumnie liczne knajpy, parkingi pękały w szwach, a lodziarnie nie wyrabiały ze sprzedażą zimnych słodkości (relacjonujemy na bieżąco- czyli jest luty :). Zaś licząca dziesięć kilometrów i nosząca imię (jakże mogłoby być inaczej) samego Kajzera Franciszka Józefa I nadmorska promenada wypełniona była po brzegi odświętnie wystrojonymi, ufryzowanymi oraz upudrowanym spacerowiczami. Przez ten cały blichtr poczuliśmy się niczym w jednej z najbardziej elitarnych europejskich destynacji typu Cannes, czy też inne Monaco. Tylko w odrobinę mniejszej skali.
 

Nim jednak dane nam było ujrzeć te wszystkie cuda, trzeba było tradycyjnie już przekroczyć Alpy...

...by zatrzymać się na dwa dni w może odrobinę nazbyt mglistym o tej porze roku, położonym niecały rzut beretem od Najjaśniejszej Królowej Kanałów- Mogliano Veneto.

Podczas tego, odrobinę przykrótkiego, ale obfitującego w liczne wrażenia pobytu, cieszyliśmy oczne gałki takim oto widokiem z okna.

Jako że nie posiadamy magicznej przepustki zwanej Super Green Pass, to nie mogliśmy udać się do Wenecji, by zobaczyć jakie cuda dzieją się tam podczas karnawału i musieliśmy zadowolić się jego lokalną, mogliańską wersją. Całe szczęście, że tuż po tym jak pstryknęliśmy to zdjęcie, widoczni w kadrze Włosi wyraźnie zaintrygowani tym, iż obfotografują ich cudzoziemcy, zaprosili nas na kilka lampek prosecco oraz garść ziemniaczanych chrupek. Fiu, fiu, cóż to był za kilkudziesięciominutowy bal!

Dajmy już jednak spokój tym karnawałowym ekscesom i powróćmy z relacją z powrotem  na Istrię, a konkretnie do rozpoczynającego ten wpis malowniczo położonego na górskich zboczach kurortu Opatija.

Ach te błękitne, morskie tonie!

Ach te rybackie, kołyszące się leniwie na falach krypy!

Ach te zielone, górujące nad deptakiem palmy!

Ach ten błękitny, nie znający kresu wodny bezmiar!

Na koniec powróćmy jeszcze na chwilę do karnawału, a konkretnie jego istriańskiej wersji. Po przekroczeniu granicy, co chwilę widzieliśmy takie oto, licznie zasiedlające przydrożne słupy, kukły. Ten konkretni osobnik wisi nieopodal naszej kwatery, a pierś jego zdobi napis: Busterko, dziewiąta dawka, pica (pizza?) gratis. Zdrowia życzymy, najlepiej bez kolejnej, płynącej z igły dawki :)