czwartek, 9 maja 2013

Tournon sur Rhone i okolice po raz drugi i na dłużej


Kolejny raz zawitaliśmy do urokliwego Tournon sur Rhone. Tym razem prawdopodobnie na dłużej. Niedługo powinniśmy zacząć hulać po tutejszych stromych stokach i okręcać winorośle wokół palików. Aktualnie obozujemy na parkingu z serwisem blisko centrum. Ponoć (tak stoi na znakach) można tu stać tylko 24 godziny. Obserwując jednak stały skład zaparkowanych obok nas kamperów nikt się tym nie przejmuje. Podglądając naszych sąsiadów można wywnioskować, że oni również oczekują na opóźniającą się w tym roku pracę. Wszystko przez pogodę. Ponoć tak chłodnej i deszczowej wiosny nie pamiętają najstarsi winiarze.
Oczekując na zatrudnienie zwiedzamy okolicę. Wybraliśmy się na chwilę do pobliskiego Gervans. Jest to małe i senne miasteczko położone u stóp stromego zbocza.


Byliśmy bliscy powodzi. Kilka dni mocno padało i Rodan zaczął niebezpiecznie zbliżać się do krawędzi wałów. Pierwszej nocy przytrafiła się nam śmieszno- straszna sytuacja. Otóż nocowaliśmy w towarzystwie dwóch kamperów i kilku zaparkowanych osobówek na innym parkingu niż ten z serwisem. Nagle, około pierwszej w nocy samochody osobowe zaczęły odjeżdżać jeden po drugim. Zaraz za nimi zwinęły się kampery i zostaliśmy zupełnie sami na dużym, puściutkim placu parkingowym. Co się dzieje?- myślimy. Powódź, czy co? Idziemy zobaczyć nad rzekę, ale poziom wody się nie zmienił zbytnio. Obok nas nie było żadnej fabryki, czy czegoś w tym rodzaju, żeby ludzie odjeżdżali po skończonej zmianie. Ot, zwykłe osiedle domków jednorodzinnych i kilka niskich bloków. Dziwne. Do tej pory nie możemy tego rozgryźć. :)


Spacerowo.


Po drugiej stronie Rodanu leży Tain l'Hermitage. Obie miejscowości łączą mosty.



Na koniec kilka namiarów z okolic:

CORNAS
GPS: N44.96026 E4.8475
  • darmowy parking z serwisem;
  • 4 miejsca dla kamperów;
  • max.czas postoju 48h;
  • ładny widok na winnice.

GERVANS
GPS: N445.10915 E4.83049
  • darmowy parking z serwisem;
  • 4 miejsca dla kamperów;
  • max.czas postoju 24h;
  • cicho i spokojnie.

poniedziałek, 6 maja 2013

Cornas, Ardeche


Jesteśmy już w okolicy, w której mamy pracować. Chodzimy sobie po winnicach i obserwujemy winorośle. Pola naszego przyszłego pracodawcy położone są na stromych zboczach i żartujemy między sobą, że chyba będą nas tam na linach spuszczać :) Póki co dużo chodzimy i wzmacniamy muskulaturę :) Został nam jeszcze tylko niecały tydzień obijania, choć po ponad dwóch miesiącach w trasie miło będzie mieć jakieś stałe zajęcie (chyba:)). Oczywiście cały czas będziemy mieszkać w kamperze, więc kamperowanie się nie kończy.



Znaleźliśmy taki oto minerał i już myśleliśmy, że będziemy bogaci i możemy sobie odpuścić pracę. Lecz niestety to ponoć tylko dość pospolity kamyczek, więc z tego nici :)







sobota, 4 maja 2013

szlakiem średniowiecznych miast warownych

 
Po opuszczeniu słonecznej, lecz jednocześnie odrobię zadufanej w sobie i nadętej Prowansji zawędrowaliśmy do krainy średniowiecznych miast warownych. Pokryta większymi i mniejszymi górkami okolica szczyci się tym, iż prawie każde wzgórze upstrzone jest jakąś budowlą pamiętającą te mroczne czasy. Życie wtedy nie należało do najłatwiejszych, czy najbezpieczniejszych, a brak nowej komórki nie był najpoważniejszą niedogodnością egzystencji. Ciągłe konflikty i brak poczucia bezpieczeństwa zmuszały ludność zamieszkującą te okolice do wznoszenia wysokich murów i strzelistych wierz. Tylko uprzednie dostrzeżenie przeciwnika dawało im przewagę nad nim. Tak właśnie było w Marsanne, Le Teil czy w Crest, gdzie po dziś dzień nad średniowieczną plątaniną wąskich uliczek majestatycznie góruje najwyższa we Francji wieża, pełniąca w owych czasach funkcję twierdzy oraz więzienia.

 Le Teil.

Najnowsza francuska moda wprost z Paryża. Pasuje na każdy dzień i każdą okazję.
Po prostu nie ma jak kalosze :)


 Kryty gigabulodrom.

 Crest.


Czas na pranie. Zawsze praliśmy ręcznie podczas wyjazdów, ale co tam. Jak szaleć to szaleć. Raz na dwa tygodnie włączamy sobie pralkę z suszarką za jedyne 5 euro.

 Kamperowa codzienność.









Wielkie miau dla wszystkich!

No i oczywiście garstka namiarów:
 
CREST
GPS: N44.72633 E 5.02071
  • darmowy parking z wydzielonymi miejscami dla kamperów;
  • serwis płatny – 5 euro ( woda/10min. + prąd/1h );
  • blisko starówki;
  • ładne, małe miasteczko;
  • darmowe wi-fi przy informacji turystycznej.

piątek, 3 maja 2013

Krótka historia o tym, dlaczego czasem lepiej dać zarobić kempingom cz.2.

Unoszę głowę i patrzę przed siebie ciągle jeszcze mętnym wzrokiem. Na wysokości moich oczu dostrzegam jasnobeżową plamę, której niewyraźne dotąd kontury powoli zaczynają się klarować.

- Wstawaj! Rusz dupę i zbieraj się człowieku! Musimy uciekać- dochodzi mnie gardłowe ponaglanie.
Przecieram uporczywie dłonią obolałe po niefortunnym zderzeniu z szafką czoło. Kręcę głową, by pozbyć się resztek oszołomienia. Raz po raz zamykam i otwieram przekrwione oczy.

- Ogłuchłeś, czy co! Wstawaj szybko- nalega wciąż jeszcze niewyraźny stwór.
Zderzenie z nieszczęsną szafka musiał spowodować jakieś poważne uszkodzenie mózgu. Albo umarłem i zasłużenie trafiłem do piekła. Jedno z dwojga. Trzecia możliwość przecież nie istnieje. A może jednak? Jeżeli nie umarłem, a mój mózg nie przestał działać to widok, który obserwuje przed sobą musi być prawdziwy. Ale co ja właściwie widzę?

- Wstawaj! Sam bym poprowadził, ale jak się pewnie domyślasz nie mam prawa jazdy.

Po tych słowach słyszę świst powietrza i czuję na policzku rozchodzące się powoli coraz mocniejsze pieczenie. Wstaje oszołomiony i z otwartymi ustami przyglądam się stworzeniu stojącemu na dwóch łapach przede mną. Czuję coraz mocniejsze pulsowanie w czaszce, a obolały mózg chyba postanowił rozsadzić ją od wewnątrz na drobne strzępy. Didol podaje mi kluczyki i krzyczy:

- Spadajmy stąd!

Wyrywam je z wyciągniętej w moją stronę pazurzastej łapy i czym prędzej biegnę do szoferki. Drżącą ręką wsadzam kluczyk do stacyjki. Walenie w drzwi nie ustaje. Choć minęło dopiero kilka sekund od momentu, gdy wskoczyłem do kampera to wiem, że drzwi nie wytrzymają zbyt długo. Przekręcam klucz, rozrusznik kręci głośno, a następnie silnik z oporami odpala. Nie dając mu czasu by się rozgrzał naciskam gaz i z piskiem opon ruszamy przed siebie w mrok ku domniemanemu wyjazdowi z polany. Kątem oka widzę jedynie zwalistą postać, która unosi w gniewie rękę nad głowę. Nasze spojrzenia spotykają się. Piwniczny oprawca świdruje mnie zimnym wzrokiem. W jego oczach nie dostrzegam gniewu, czy oznak zawodu. Nie, widzę w nich nadzieję, nie, nie tylko nadzieję, to pewność, że się jeszcze kiedyś spotkamy.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

pożegnanie Prowansji

Coś ostatnio słabo u nas z internetem, więc po mozolnym oczekiwaniu wrzucamy dużo zdjęć. Nie będziemy się zanadto rozpisywać (jak widać po ostatnim poście, wyobraźnia zaczyna nas ponosić), niech przemówią obrazy :)


Saint Paul Trois Chateux.




W drodze na szczyt.





 Bób- samodzielnie łuskany.

 Grignan.




 Handel obwoźny. Taka mobilna Castorama.



 Z wizytą u kamperowego fryzjera :)

 Takie to cuda sobie konsumujemy w zaciszu kamperowej kuchni.

 Nocleg pośród winnic. Montbrison.


 Lawenda.

 Niestety jeszcze nie kwitnie.

Dla wszystkich, którzy oczarowani widokami, chcieliby odwiedzić te urocze miejsca dodajemy namiary :)

SAINT PAUL TROIS CHATEAUX
GPS: N 44.34793 E 4.76981
  • darmowy parking i serwis;
  • duży plac, niestety nie ma wydzielonych miejsc dla kamperów i trzeba stawać między osobówkami;
  • blisko starówki;
  • tuż przy informacji turystycznej i policji;


GRIGNAN
GPS:
  • darmowy parking pośród drzew bez serwisu (serwis znajduje się przy hipermarkecie Intermarche);
  • trochę na odludziu, przy grocie;
  • przyjemnie i cicho (a jeżeli stoimy samemu to i strasznie :)) ;


MONTBRISON
GPS: N44.43659 E5.01773
  • darmowy parking z prądem i wodą (z kranika znajdującego się kilka metrów dalej);
  • przy winnicach;
  • serwis znajduje się ok.2 km dalej ( GPS: N44.42773 E5.02436 );


LE TEIL
GPS: N44.55138 E4.68972
  • darmowy parking z serwisem na terenie po nieistniejącym już kempingu;
  • wydzielone, przestronne miejsca dla kamperów;
  • ładne, małe miasteczko.

sobota, 27 kwietnia 2013

Krótka historia o tym, dlaczego czasem lepiej dać zarobić kempingom cz.1.

Ze snu budzą mnie jakieś niezidentyfikowane dźwięki. Spoglądam na zegarek, jest kwadrans po północy. Krople deszczu rozbijając się o dach kampera wybijają monotonny rytm. Spoglądam przez maleńkie okienko alkowy na otaczającą nas ciemność. Spowite chmurami niebo nie przepuszcza żadnego światła. Ledwo widoczne kontury otaczających nas drzew dodatkowo rozmywa padający deszcz. Nasłuchuję. Cisza. Wciąż cisza. Nagle znów słyszę odgłosy, które wybudziły mnie z beztroskiego chrapania. Metaliczny dźwięk przypomina trochę wiercenie i dochodzi gdzieś z drugiego krańca polany. Teraz sobie przypominam, że po lewej stronie polany na której postanowiliśmy się zatrzymać, by spędzić noc stał mały, rozpadający się domek. Oprócz niego nic, zupełne odludzie. Tylko my i przyroda. Takie bynajmniej były założenia za dnia gdy parkowaliśmy tu w cieniu rozłożystego dębu. Teraz, prawdopodobnie z tego sypiącego się domostwa dobiegają te niepokojące odgłosy. Wrr, wrr, powtarza się rytmicznie. I coś jeszcze, jakby krzyk. Nie, to niemożliwe. Otwieram okienko i nasłuchuję. Musiało mi się wydawać. Cisza. Już mam zamykać szybkę, kiedy wyraźnie do mnie dochodzi czyjeś przytłumione wołanie o pomoc i coraz głośniejsze wrr, wrr... Ogarnia mnie lęk. Czemu nie posłuchałem żony i uparłem się żeby tu nocować. Osioł, zawsze musisz postawić na swoim. Co robić? Deszcz się nasila. Wołanie jednak nie ustaję, wręcz słychać coraz wyraźniejsze:
P O M O C Y!
Przełamując wypełniającą mnie coraz bardziej panikę postanawiam sprawdzić co się dzieję. Schodzę na dół i ubieram się. W głowie kłębią się myśli. Nie, to niemożliwe. Takie rzeczy dzieją się amerykańskich horrorach klasy B. Na pewno nie w realnym świecie. Może jakieś małolaty stroją sobie żarty i postanowiły nastraszyć naiwnych turystów. Pewnie tak. No to pokaże gówniarzom, że im się nie udało. Jeszcze mnie popamiętają. Biorę policyjną pałkę, którą wozimy dla obrony i wychodzę.
Na zewnątrz jest zimno, a deszcz pada coraz mocniej. Ruszam w stronę wrzasków. Gdy zbliżam się do rujny, zaczynam dostrzegać niewyraźne światło wydobywające się z piwnicy. Wrr, wrr i kolejne, powtarzające się krzyki. Dochodzę do ściany, przykucam brudząc sobie przy tym ręce o rozmokłą ziemie.

Cholera! Wstrętne gnojki! Jeszcze mnie popamiętacie.

Zaglądam.
W małym, ciasnym piwnicznym pomieszczeniu znajdują się dwie postacie, a dokładniej jedna leży na szpitalnym łóżku, a druga się nad nią pochyla. Dostrzegam i wiertarkę. Wrr, wrr. Spoczywający na łóżku jest przywiązany jakimiś pasami, czy może sznurem. Widać, że nie może się ruszyć, a na jego zmasakrowanej twarzy maluję się ból i strach. Postać górująca nad nim wpycha mu w usta knebel. Przysuwam się odrobinę bliżej do brudnej, pokrytej pajęczynami szyby by lepiej widzieć. Opieram się przy tym o oślizgły grunt, ręka mi ucieka i przewracam się. Unoszę głowę w stronę piwnicy i widzę, że postać z wiertarką mnie spostrzegła. Nasze spojrzenia się spotykają.

Uciekać, szybko uciekać!

Zaczynam ile sił w nogach biec w kierunku dębu pod którym nocujemy. Ślizgam się na mokrej trawie. Upadam. Wstaje jednak szybko i dalej biegnę. Wpadam do samochodu. Niestety z emocji zapomniałem, że tuż nad wejściem wisi mała szafka. Wbiegając uderzam o nią głową. Nieprzytomny padam na podłogę.

Budzę się zlany potem. Na szczęście to tylko sen. Z zewnątrz dobiegają tylko odgłosy zalewających świat kropli deszczu. Chociaż nie, coś słyszę. Przełykam gęstą ślinę, pot występuje na moje rozpalone czoło, a serce zaczyna bić coraz mocniej. To chyba jednak nie był sen. Ktoś zaczyna walić w drzwi kampera...