Po przeczytaniu jednego z ostatnich artykułów na blogu Nicka
i Lins z NakedWanderings zaczęliśmy się zastanawiać, jak właściwie moglibyśmy
siebie określić. Z jednej strony nie lubimy etykiet i nie czujemy
potrzeby wkładania się w jakiekolwiek szufladki. Z drugiej - ich słowa dobrze pokazują, że chyba najbliżej nam do
tego, co można nazwać „old school naturist”.
Bo dla nas
nagość w naturze to coś zupełnie innego niż „bycie nago” jako takie.
Najważniejsza jest sama natura: kontakt z ziemią, kamieniami, wodą,
wiatrem, słońcem. Szacunek do miejsca, w którym jesteśmy. Staramy się
żyć w zgodzie z przyrodą również na co dzień - jesteśmy weganami, nie
pijemy alkoholu, dbamy o ciało i zdrowie, bo czujemy, że nasz styl życia
jest częścią większej całości. Natura to dla nas nie dekoracja, tylko
środowisko, które nas kształtuje i uspokaja.
Największą
radość dają nam proste aktywności: wędrówki, pływanie, joga na łonie
natury. Oczywiście nago, jeśli tylko warunki na to pozwalają. To właśnie
wtedy czujemy najwięcej wolności i harmonii - taki powrót do czegoś
pierwotnego, prostego, prawdziwego.
Jednocześnie
nie mamy potrzeby chodzenia nago w domu czy w jakichkolwiek wnętrzach.
Nie ciągnie nas do spa, saun, term ani miejsc, w których wokół jest dużo
ludzi. To po prostu nie nasza forma naturyzmu. Każdy ma swój sposób - nasz jest bardziej dziki, cichy i zanurzony w przyrodzie.
I co ważne:
nie potępiamy ani nie krytykujemy żadnej innej drogi. Naprawdę. Każdy z
nas doświadcza nagości inaczej i każdy ma do tego pełne prawo. Naturyzm
jest szeroki i różnorodny, i to jest jego siła. My po prostu
znaleźliśmy swoją wąską ścieżkę, która daje nam najwięcej spokoju.
Patrząc na to wszystko, chyba rzeczywiście najbliżej nam do naturyzmu w jego najbardziej pierwotnej, naturalnej formie. Chyba po prostu jesteśmy nagimi dzikusami żyjącymi w zgodzie z naturą.





