niedziela, 24 października 2010

zezowate szczęście


Austria przywitała nas nadzwyczaj pozytywnie. Tuż po przekroczeniu granicy zjechaliśmy na stację w celu zatankowania samochodu i zakupu winiety. Wysiadając z kabiny patrzę w dół, a tam leży pogniecione, sponiewierane, biedne i samotne 100 Euro, więc schylam się dyskretnie i hyc je do kieszeni (zachowując przy tym grobową minę). Po dopełnieniu formalności szczęśliwi oraz promieniujący wewnętrznym blaskiem ruszamy dalej. Lokalnymi drogami dojeżdżamy do Willach z zamiarem spędzenia tam nocy. Na miejscu okazuje się, że Austriacy może i posiadają dużo kamperów ale na pewno nie używają ich we własnym kraju- wszędzie napotykamy na zakazy. Można się zatrzymać w celu zwiedzania ale o spędzeniu nocy należy już zapomnieć. Na znaku stoi wyraźnie, od 22 do 6 rano zakaz parkowania kamperami. Sytuacja powtarza się w okolicznych miejscowościach. Miny nam trochę rzedną, więc postanawiamy zjechać na autostradę i ewentualnie przespać się na parkingu (choć na parkingach gdzie są restaurację, również znajdują się zakazy :). Jedziemy, jedziemy, aż tu nagle z tyłu samochodu dochodzi do nas huk. Patrzymy po sobie zastanawiając się o co chodzi. Samochód dalej jedzie, wydaje się jakby nic się nie stało. Postanawiamy jednak zjechać na bok i sprawdzić co i jak. W tym właśnie momencie dostrzegamy znak informujący nas, o znajdującym się nieopodal parkingu dla kamperów! (skąd wykrzyknik? Patrz wyżej). Dojeżdżamy na miejsce, oglądamy samochód, aż znajdujemy przyczynę. Oto ona.






Okazuje się, iż straciliśmy kawałek bieżnika, a okoliczna część dynda sobie wesoło. Super- myślimy sobie, ważne, że żyjemy. Pozostaje tylko zmienić koło i dalej w trasę. Wyciągamy lewarek, podkładamy pod samochód i kręcimy. Kręcimy sobie, kręcimy, aż lewar się prostuje i nie chce iść już dalej, a samochód nawet się nie uniósł. Okazuje się, że poprzedni właściciel wsadził sobie sprzęt z seicento i jeździł zadowolony po Polsce. W międzyczasie wyjęliśmy zapas, który był dosyć wiekową zimową oponą marki Uniroyal. Trzeba kupić nowe opony na tył, bo na tym zapasie to do kraju raczej nie zajedziemy, a w Austrii ceny pewnie podobne, jeśli nie niższe- stwierdzamy po naradzie. Więc ruszam na poszukiwania. Po drodze udaje mi się określić miejsce naszego pobytu. Jesteśmy w miejscowości Wolfsberg.




Po długich poszukiwaniach, zbieram się na odwagę i idę zapytać do salonu Porsche :). Językiem migowo- niemieckim wyjaśniam w czym rzecz. Miły pan z działu części dwoi się i troi. Wydzwania w różne miejsca, aż w końcu ma. Opony mogą być najwcześniej za dwa dni. Dobrze mówię, poczekamy, zostawiam 100 Euro kaucji (nic w tym dziwnego- przychodzi śmierdzący alkoholem Polak- ze stresu wypiłem piwko- gada coś w niemiecko- angielsko- migowym języku, więc lepiej mu tak do końca nie ufać) i wracam do auta. Dwa dni mijają nam na zwiedzaniu oraz łażeniu po górach. Gdy nadchodzi trzeci dzień, a nasze opony są już na miejscu, postanawiamy zmienić jednak koło, bo do serwisu kawałek, a licho nie śpi. Podłożymy coś pod lewarek i damy radę- myślimy sobie. Więc ruszamy na poszukiwania. Przydałby się jakiś kamień lub pieniek lecz jako, że jesteśmy w arcy-czystej  Austrii nie znajdujemy nic. Pozostały gazety. Unosimy trochę samochód ale dajemy sobie spokój. Lewarek może nie wytrzymać (w końcu jest z osobówki), a my mamy przecież ubezpieczenie w PZU :). Dzwonimy. Za trzecim razem udaje nam się dogadać. Miły pan mówi, że pomoc będzie do godziny maks. Po czterech godzinach przyjeżdża busem nastoletnia dziewczyna i oznajmia, że oto jest i pomoc. Nic to, ważne, że ma porządny lewarek.


Opony zmienione. Cała przygoda kosztowała nas 150 Euro, więc w sumie nie tak tragicznie. Łatwo przyszło, łatwo poszło :).