Montreux, Montreux, czy kojarzycie tę
nazwę? Nie? My także nie mieliśmy o nim pojęcia dopóki nie zaczęliśmy planować wyjazdu do pracy. Jakiej pracy?- zapytacie
pewnie zaciekawieni. Czy tacy bumelanci, zawodowi bezrobotni,
aspirujący do wstąpienia w szeregi cygańskiego taboru ludzie jak
my wreszcie dali się pokonać rzeczywistości i postanowili podjąć
pracę? No tak, niestety. Wszystko się kiedyś kończy, a
oszczędności w szczególności :). Dlatego też, po ponad roku od
ostatniego zarobkowania znowu wzuwamy gumowce i ruszamy na pole, ku
szumiącym winoroślą. Ale, ale, przecież miało być o Montreux!
No tak, nie ponaglajcie jednak, zaraz wszystko się wyjaśni.
Otóż nie zamierzamy tanio sprzedawać
duszy (choć bardziej to ciała :)). Jak już się pocić, to za
godziwe wynagrodzenie. A takowe można otrzymać np. w Szwajcarii, i
tam to właśnie za kilka dni zaczynamy pracę. Więc skoro już
jedziemy taki kawał, to warto byłoby coś wcześniej zwiedzić.
Czyż nie? W tym momencie po raz kolejny na scenę wchodzi rzeczone
Montreux i jeziorko nad którym jest położone, czyli Jezioro
Genewskie.