niedziela, 21 sierpnia 2016

chrupiące bagietki maczane w białym winie


Komo wreszcie może odreagować kamperową ciasnotę i poganiać porządnie po domu siejąc przy tym postrach oraz ogólne zniszczenie. A to niby dlaczego?- zapytacie pewnie zaciekawieni i oburzeni jednocześnie. Zamykacie go na noc w zaparkowanym na podwórku kamperze, czy co? Nie, nie, dzięki za brzmiącą zachęcająco sugestię, ale nie o to chodzi :). Po prostu właśnie wróciliśmy z kilkudniowego objazdu po znajdującej się tuż za Renem krainie słynącej z doskonałych win oraz chrupiących precli.



Chodzi oczywiście o Alzację. Ta niemiecko-francuska hybryda nie zawsze budziła w nas zachwyt. Aż do teraz. Wcześniej mijaliśmy ją dość obojętnie w pędzie na południe, byle szybciej ku morzu. Teraz postanowiliśmy spróbować jeszcze raz i postarać się podelektować nią na nowo. Do pewnych smaków trzeba po prostu dorosnąć, nie każdy przecież od razu lubił piwo :)


Co prawda do trunku z pianką francuskiej produkcji nie damy się chyba nigdy przekonać, ale do wielu innych rzeczy to już jak najbardziej.


Przykładowo bagietka maczana w białym winie mogłaby stanowić podstawę naszej diety.


Ale do rzeczy. Pierwszy dzień spędziliśmy w Eguisheim. Jest to malowniczo położona pośród winnic mała miejscowość. Bliskość Colmaru oraz to, że znajduje się na alzackim Szlaku Win zapewnia jej dostatek oraz tłumy turystów.


Niektórzy z nich znikają jednak w tajemniczych okolicznościach i jak dowiedzieliśmy się po krótkim śledztwie, kończą tak :).


Ponoć za wszystkim stoi sprawujący tu władzę, potężny i bezwzględny zarazem król precli,


który dodatkowo ma do pomocy uzbrojone w ostre jak sztylety dzioby bociany.


Dlatego też nie ruszaliśmy się nigdzie bez naszego, uzbrojonego w równie ostre zęby obrońcy.



Dla pełnego bezpieczeństwa opuściliśmy zdradzieckie, wąskie uliczki miasteczka i udaliśmy się z gospodarską wizytą na winnicę.




Może to zboczenie zawodowe, ale nigdy nie mamy dosyć takich widoków. Równo przystrzyżone rządki, dobrze prowadzone krzaczki, łapiące już kolor dorodne grona zawsze stanowią miły widok dla naszych oczu.


Jak widać Komo też zaczyna łapać bakcyla.


Dla pewności kolację także postanowiliśmy zjeść pośród winorośli.



Powoli robi się ciemno, bociany szykują się do snu...


...a z nimi całe miasteczko. Można wracać. Jutro dla bezpieczeństwa ruszamy dalej :).