Na tym zakończyła się nasza, chyba z góry już przegrana dyskusja. Trzeba było wzuć kamasze, by następnie ruszyć ku bezdrożom. W końcu niemal co dzień wykonujemy kilka "Powitań słońca", a wiadomo- z szefem się nie dyskutuje. Ot co.
Zapraszamy więc i Was na kilkufotograficzną podróż w naszą codzienność, czy też bardziej przeszłość.
Zawsze podczas karmienia krokomierza, rozglądamy się również na miejscowym rynku nieruchomości. Powyżej idealna siedziba dla takich odludków jak my. Smagana wiatrem oraz sztormowymi falami samotna wieża. Tak można by było rezydować.
Albo inaczej. Widzicie, toto na szczycie wzgórza? To mógłby być nasz przyszły dom. Co prawda ani on, ani tym bardziej jego właściciel jeszcze o tym nie wiedzą. Nie wspominając nawet o naszych bankowych kontach :)
Pomiędzy wieżą, a naszą przyszłą willą umiejscowiona jest natomiast taka oto piękna plaża. Jeśli nic nie wypali z nieruchomością, to zawsze możemy zaludnić którąś z okolicznych jaskiń.
Których pełno przecież w rozpościerającym się dalej na zachód parku przyrody Cabo de Gata.
Tu z kolej, niemal dokładnie pośrodku zdjęcia ulokował się, a raczej nielegalnie ulokowany został taki oto olbrzymi hotel (klik!). Budowa nie doczekała się ukończenia i tak to straszy już prawie od dwudziestu lat swym ogromem ten betonowy potwór.
Kolejna sadyba zlokalizowana.
W poszukiwaniach posługujemy się najnowocześniejszym sprzętem latającym. Nic nam nie umknie.
Hop, hop!
Dobra, starczy tych wojaży, trzeba wracać do nauki. Nasz indyjski nauczyciel należy do gatunku tych bardziej srogich guru, więc sami rozumiecie. OMMMMM, OOOMMMMMM!