piątek, 23 lipca 2010

Może to i nie Boliwia, ale przygód co niemiara .


To dopiero trzeci dzień naszego wyjazdu, a wydaje się jakby minął co najmniej tydzień (albo, co mi tam - miesiąc). Ale do rzeczy- w środę zawitaliśmy do Częstochowy, która bardzo miło nas zaskoczyła. Na parkingu pod Jasną Górą spędziliśmy noc za jedyne 10 pln (all inclusive) , pozwiedzaliśmy, obeszliśmy ołtarz na kolanach, wypiliśmy odrobinę za dużo i na drugi dzień ruszyliśmy dalej (tzn. wczoraj).
Zamiar pozostania jeszcze kilka dni w Polsce okazał się złudny i po przekroczeniu granicy w Koniecznej (staramy się poruszać bocznymi drogami) wylądowaliśmy w Bardejovie. Jest to niezmiernie urokliwe miasteczko, z dużym rynkiem i zabytkowymi kamieniczkami. Noc spędziliśmy pod Urzędem Miasta, w pobliżu dyskoteki i postoju taksówek, więc nie pospaliśmy :) Dzisiaj dotarliśmy do Tokaju (tak, tego Tokaju), który okazał się lekko sennym, małym miasteczkiem ze starą zabytkową zabudową i bardzo przystępnymi cenami wina :). Uliczny termometr około 18 pokazywał 37 stopni Celsiusza, co dla nas może jest i miłe, ale dla Didka już nie koniecznie. Biedny pies sapie i prycha, co napawa nas niepokojem i zmusza do niezabierania go na dłuższe spacery. Podczas jazdy zaś nastąpiło takie rozpasanie, że nasz biedny piesek podróżuje, bądź to na kanapie, bądź na stole :).
Jutro powinniśmy dotrzeć do Rumunii, a po drodze postaramy się dodać jakieś zdjęcia (wiadomo- darmowy internet nie rozpieszcza no chyba, że w Mcdonalds).