poniedziałek, 18 listopada 2013

GKS zbójem jest :)


Jeszcze tydzień temu nie planowaliśmy, że kolejny raz w tym roku będziemy na południu Francji. Minęło kilka miesięcy od naszej ostatniej wizyty i jesteśmy znów w La Seyne Sur Mer :) Pogoda nie jest zła, a temperatura oscyluje wokół 18 stopni. Da się żyć :)
Pierwsza noc minęła nam przy błysku piorunów i pośród głośnych grzmotów. Przez szalejącą burzę około pierwszej w nocy zaczęły przedzierać się niewyraźne krzyki.
- G,t,s, ujem es- dobiegały do nas niejasne słowa. Wsłuchiwaliśmy się intensywnie, aż zrozumieliśmy. Polacy.
- GKS, chujem jest!- dwóch wesołych rodaków przemierzało ciemną noc nie poddając się nawałnicy oraz nie obawiając się błyskawic. Całe szczęście, że w pijanym zwidzie nie rozgryźli naszych rejestracji i nie próbowali się integrować :).











 Przywitanie morza niemieckim winem :) Wybacz Francjo.

 Surferzy atakują.



środa, 13 listopada 2013

bo kobieta (i nie tylko) zmienną jest :)


Ktoś może czytał naszego ostatniego posta? Coś tam było o Francji, że zimno, że chyba nie jedziemy i że ogólnie lipa. W takim razie no to co, gdzie jedziemy? Otóż w piątek ruszamy do Francji :)

sobota, 9 listopada 2013

was zu tun?


Praca skończona i co dalej? Aura robi się coraz chłodniejsza, dni coraz krótsze, w kamperze coraz zimniej :) Póki co włóczymy się po okolicy, dogrzewamy farelką (tu należą się podziękowania dla Niemców za parkingi z prądem za kilka euro), ślemy maile i dumamy gdzie spędzić by tu zimę. Wspominając ubiegłoroczną Francję i to, że się tam trochę namarzliśmy (3 stopnie w nocy w kamperze :)) jesteśmy odrobinę mniej zdecydowani na zimowanie na południu. Nie pozostaje nam nic innego jak zdać się na Los :)

 Odwiedziliśmy nawet międzynarodowe zawody młodzieży w gimnastyce :)


Patrząc na te młode, wysportowane dziewczyny doszliśmy do wniosku, że czas schudnąć.




-Też taka kiedyś byłam
-Akurat :)



Zaliczyliśmy niemieckie cmentarze i kilka mniejszych miasteczek.




 Kable, kable, kable.



środa, 6 listopada 2013

Oben? Ganz oben!


Oben? Ganz oben! Te jakże miłe naszym uszom słowa nie padną niestety już więcej w tym roku, a to dlatego, że trwające niecały miesiąc winobranie zakończyło się. Kilka dni temu pożegnaliśmy gościnną wioskę Diefenbach oraz nasz pokoik na strychu i ruszyliśmy dalej. Gdzie? A kto to wie :)

Gościnne występy z sekatorem u Gerharda, naszego traktorzysty. Tak to można pracować. Szklanka winka co rządek, precle oraz jazda bryczką na górę (żadne tam oben :)) No i oczywiście obiad na świeżym powietrzu. Jako, że nie jemy mięsa musieliśmy zadowalać się przez miesiąc ziemniakami z surówką :)

Neufen. Urocza miejscowość z górującą nad winnicami twierdzą. Kilka razy zbieraliśmy grona również tam.



 Ekipa na tle twierdzy Neufen.

 :)

 W Neufen wyjątkowo trzeba było nosić kosze. Normalnie obsługiwał nas traktor.

 Znowu Gerhard (ten wąsaty) i jazda bryczką na górę :)



Nie tylko chińskie i indyjskie dzieci zmuszane są do pracy. Mali Niemcy też muszą doginać na polu. Całe szczęście dla nich tylko w dni wolne od szkoły :)


Wycieczka na twierdzę. Nasza wesoła ekipa odziana w brudne od winogronowych soków stroje oraz obuta w gumowce budziła niemałe zdziwienie wśród biesiadujących w restauracjach Niemców.


Piękny to i dobrze zorganizowany kraj. Nikt się nie nudzi :)


P.S. Większość zdjęć pochodzi z aparatu Estończyków. Danke :)

niedziela, 20 października 2013

byle do niedzieli


Dzięki Bogu już  weekend. Po codziennym doginaniu na polu nie pogardzamy dniem wolnym :) Jak widać na załączonych obrazkach praca nie jest taka zła (oczywiście jeżeli nie pada). Jako, że prace polowe nie sprzyjają nadmiernemu rozwojowi intelektu nasz wpis zakończy się w tym miejscu. Nie ma zbyt wiele o czy pisać. Po prostu: arbeit, arbeit, arbeit :) ale za to w miłym towarzystwie.




niedziela, 13 października 2013

Winna wieża Babel

 
Tak to już w życiu bywa, że niestety czasami trzeba pracować. Oczywiście znajdą się tacy, którzy powiedzą, iż zarobkowanie to podstawa naszej egzystencji. Według nas marny to postument i nie warto na nim stawiać swego istnienia. No, ale wiadomo, coś jeść trzeba i kilka euro w kieszeni przydałoby się od czasu do czasu. Aby wypełnić więc te luźne kieszenie udaliśmy się za rzekę Odrę do naszych odrobinę zamożniejszych sąsiadów. Jako, że ostatnimi czasy nasza kariera zorientowana jest głównie ku pracy na powietrzu przy winoroślach, i tym razem nie mogło być inaczej i trafiliśmy do małej miejscowości Diefenbach (byliśmy tu już rok temu). Tniemy tu sobie radośnie kiście winogron i podziwiamy piękne widoki. Na szczęście nie jesteśmy osamotnieni w naszym znoju. Na polu rozbrzmiewa prawdziwa językowa mieszanka. Niemiecki, angielski, polski, rumuński, ukraiński, węgierski, włoski oraz estoński. I tak to sobie rozmawiamy, z niektórymi po niemiecku, z innymi po angielsku, a z Rumuno-Ukraińcami to nawet po polsku :)
Praca sama w sobie nie należy do najcięższych (lekka też nie jest, ale bywało gorzej :)), wszyscy są mili i pomagają sobie nawzajem. Jako, że liznęliśmy już trochę tego fachu nie przynosimy wstydu polskim zbieraczom. Rządki obrabiamy sprawnie oraz fachowo :) Zmienna pogoda zapewnia nam urozmaicone warunki pracy. Od słońca, przez deszcz, aż po nocne przymrozki. Dzięki zapoznanym młodym, ciekawym świata Estończykom, którzy zbierali grona nawet w Australii i Nowej Zelandii weekendowe wieczory upływają nam na wesoło.




 Wiejskie powietrze sprzyja mopsom :)






Na koniec pozdrowienia od Estończyków!