wtorek, 6 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz. 2


Okolica w której przebywaliśmy to już prawdziwy śródziemnomorski klimat i krajobraz. Karłowata roślinność, kaktusy, palmy i inne kłujaki tego typu. Kamieniste, pozbawione roślinności wzgórza mogłyby posłużyć za scenografię z lądowania na księżycu. Właśnie pomiędzy tymi wzniesieniami znajdowały się uprawy winorośli, które to musieliśmy pozbawić owoców. Poletka były niezbyt duże, stąd też pracowaliśmy tylko w sześć osób. Dwie panie po prawej stronie powyższego zdjęcia to tubylcze Francuski, które okazały się być bardzo fajnymi dziewczynami.


Jak widać krzaki wesoło płożą się po ziemi i starają się ukryć winogrona. Robaki, Guzi-Guzi i inne pająki-paskudztwa na głowie- to chleb powszedni zbieracza :)



Jako, że praca była dosyć ciężka fizycznie i ból pleców dokuczał, staraliśmy się co jakiś czas robić regeneracyjne przerwy :)

  Siup na przyczepkę.

To zaś nasi dobrodzieje- monsieur Pierre z małżonką podczas obowiązkowego winka po dniu pracy. Szef nasz okazał się być świetnym gościem. Ciągle uśmiechnięty i żartujący. Wyprowadzenie go z równowagi było praktycznie niemożliwe (a kilka sytuacji temu sprzyjało. Powiedzmy, że ja już dawno wpadłbym w szał i rzucał kurw..i na lewo i prawo :)). To jest właśnie chyba największa nauka jaką otrzymaliśmy od mieszkających na południu Francuzów. Spokojnie, bez nerwów, to i tak nic nie zmieni, a wręcz pogorszy sprawę.     

czwartek, 1 listopada 2012

z życia zbieracza -łowiacza cz.1

Dziś dodajemy pierwszą część relacji z życia zbieracza- łowiacza. Można by nadać jej tytuł "Sielskie chwile na południu Francji a konkretnie w Fitou- czyli przygotowania do harówki".
Jako, że nasze zarobkowanie opóźniło się o kilka dni to mieliśmy okazję troszkę się pobyczyć i poczuć jak jakaś Rihanna czy inny Jay-Z. Ciepłe morze, basen na własność, palące słońce- czego chcieć więcej? Do minusów można zaliczyć tylko to, że za kilka dni trzeba było iść do pracy, no i piwo- niezbyt dobre piwo, ale tak to już jest jak się pije najtańsze :) Poza tym to w końcu Francja, wystarczy, że się znają na winie.
W następnych odcinkach zdradzimy kilka tajników produkcji tegoż specjału w której również braliśmy udział. Tak to już jest z tajnikami (dla miłośników kiełbasy polecamy wizytę w rzeźni, a dla  wegetarian  np. w piekarni, czy szklarni), że jak się je pozna to czasami odchodzi ochota na spożycie.

Wszystkie zdjęcia robione komórką, więc bez narzekań na jakość proszę :)


Fitou- mini starówka. Nasze piękne Fitou okazało się być taką dziurą, że nie jeździł tam żaden autobuso-pociąg, czy nawet stop. Z sąsiedniej miejscowości musieliśmy drałować pieszo.


 Droga z kempingu do wioski.


Do morza mieliśmy niedaleko. Godzinka piechotą i już można się było opalać na złocistym piaseczku.


Wiadomo, tak to właśnie jest na tym zachodzie. Bogactwo i luksusy. Nawet prosty zbieracz ma domek z basenem :)

Męska część ekipy.



FIN

środa, 31 października 2012

kapitan Wrona wylądował


Wróciliśmy. Piękny nasz kraj przywitał nas śniegiem, trotylem, brzozą i całym naszym bajzlem, od którego już zdążyliśmy troszkę odpocząć. Wiadomo, że wszędzie jest podobnie, tylko jak człowiek nie ma dostępu do mediów to i nie chłonie tego całego syfu :) Jak się trochę ogarniemy, poselekcjonujemy zdjęcia itp. -to dodamy kilka wpisów na temat życia polskiego zbieracza za granicą. Wesołego Alleluja, tfu znaczy się Halloween!

P.S. Różową torebkę noszę tylko podczas stopowania!

niedziela, 7 października 2012

Krótki raport z pola bitwy

Blog ostatnio nam zamarł. Cóż poradzić- internetu brak. Więc teraz, korzystając z okazji zamieszczamy krótki raport z pola bitwy. Francja już za nami- było bardzo fajnie. Praca ciężka fizycznie, ale wykonywana w miłym towarzystwie. Szef przemiły i polewający winko, Francuzi przyjaźni. Mieszkaliśmy na kempingu z basenem, 4 kilometry od morza, więc można powiedzieć, że mieliśmy urlop połączony z pracą (choć kilka razy skończyliśmy po zmroku). Dużo piwa i słońca. Zdjęcia z dodatkową relacją- po powrocie do domu. Obecnie po wyczerpującej autostopowej przeprawie (prawie 2 dni) jesteśmy w kraju pożeraczy kiełbasy i kiszonej kapusty popijanej piwem (wiemy, że wielu z Was się tak odżywia, ale nie chodzi o Polskę :)). 
Cóż, czas kończyć. Za jakieś 3 tygodnie pełna relacja okraszona zdjęciami i pełnymi polotu komentarzami!

piątek, 31 sierpnia 2012

sekator w dłoń i na koń mości panowie!

Wyjazdu nadszedł czas. Kamper zostaje w swoim kurorcie uzdrowiskowym, a my uciekamy do Francji. Ciepłe morze, szerokie plaże, 50 km do granicy hiszpańskiej, tanie wino i wciąż jeszcze palące słońce. Jest tylko jeden haczyk - trzeba pracować :) Więc pakujemy plecaki, namiot, karimaty i w drogę!

czwartek, 23 sierpnia 2012

olaboga, olaboga!


No i dupa. W dupie jesteśmy. Już marzyły nam się wrześniowe wojaże, już  wiatr muskał nasze skronie a woda delikatnie chłodziła stopy. A tu dupa. Nie chcemy się żalić zbytnio, ale w końcu to nasz blog, możemy pisać co chcemy, więc i się żalić :)
A jest na co!
Tak, tak!
Kamper nasz oblubiony znajduje się w stanie agonalnym. Serce jego ledwie zipie. Ale do rzeczy.
Po regeneracji głowicy (cylinderkopf ist kaput- jak go słusznie zdiagnozowali Niemcy), wymianie pompek, rozrządów, różnych cudach niewidach, objawiła się okrutna prawda. Ukazała się nam wyraźnie i kopnęła z impetem w jaja. Trzeba jeszcze szlifować blok silnika, zmieniać tłoki i różne inne cusie. Lat chudych siedem oraz  plagi egipskie to przy tym mały pikuś. Nie, nie, źle myślicie- mechanik nas nie szachrai, to własny, rodzinny wujek o dobrym sercu i uczciwej naturze.
Cóż taki los, trzeba go zaakceptować.
Co do poszukiwania winnych całego tego ambarasu to mamy pewne typy. Oczywiście na pierwszym miejscu- Niemcy (no i Austriacy- ale toż to farbowani Niemcy są :)), a dokładniej góry, które u siebie złośliwie i z rozmysłem postawili i nazwali Alpami. Po jaką cholerę usypali je takie duże?- się pytamy. No i na drugim miejscu premier nasz miłościwie panujący -Tusk co Polskę zaprzedał i złoto w tombak zamienił.
Ot i cała prawda!


sobota, 18 sierpnia 2012

rowerowo-kabaczkowo


Nieborak kamperek kuruje się w sanatorium (temu to dobrze-czuła ręka mechanika gwarantuje pełną regenerację i relaks), my zaś jesteśmy zmuszeni poruszać się o napędzie nożnym zasilanym naszym cennym tłuszczykiem. Ot tak, po prostu sobie jeździmy po Wrocławiu i okolicach. Poza tym pojawiają się już różne perspektywy pracy za twardą walutę. Cóż jeszcze u nas? Chyba tyle. Jak to się mówi w naszej kochanej Ojczyźnie- stara bida :)






 No i jeszcze balkonowe opalanko...

 ...a po nim gotowanko. Ostatnio postanowiliśmy dorobić jakiś grosik i ślemy nasze przepisy do różnych Kropek tv i tym podobnych wynalazków :)


środa, 8 sierpnia 2012

leśne grzybiarzy rozmowy


Grzybobranie w lipcu? A jakże! Do tego nie takie najgorsze. Nie ma wielkiej konkurencji, więc i prawdziwki mają szansę wzrosnąć do rozmiarów budzących szacunek, i kozaki mogą rozłożyć kapelusze, a muchomorów. że ho, ho...:) Poza tym siedzimy w domu i kombinujemy jakąś pracę za granicą. Kamperek trafił już na stół operacyjny- diagnoza nie jest najlepsza.




wtorek, 24 lipca 2012

ende


To już ostatnie zdjęcia z naszego dwumiesięcznego wyjazdu. Póki co nie szykują się nowe, więc te racjonujemy sobie niczym wielbłądy saharyjskie wodę przed długim okresem jej braku :)


W drodze do Stuttgartu zdarzył nam się kilkugodzinny postój na autostradzie. Umilaliśmy go sobie kanapkami oraz radlerem (oczywiście nie kierowca panie władzo!). Niemcy od razu zorganizowali samopomoc- miła blond kobieta biegała rozdając pokrojonego arbuza.


Dotarliśmy- regenerujemy odwodnione organizmy w zacnym towarzystwie.


Zamiast słońca przywieźliśmy ze sobą największą od lat burzo-wichurę.


Drzewa łamały się niczym zapałki. Dobrze, że kamperek nie stał pod jednym z nich.


Didol wreszcie mógł odpocząć od spania na podłodze....


 ...my zaś mieliśmy zaznać tej niewątpliwie korzystnie wpływającej na kręgosłup i cały układ kostny przyjemności :)


 Tradycyjna niemiecka gościnność :)


Stuttgart- ten oto wypoczywający na ławce przemiły jegomość zaskoczył nas bardzo eleganckim tatuażem na czole, a dokładnie dziesięciocentymetrowymi cyframi 666. Sława Nergala dotarła i tu.


 Stary ratusz- cudze chwalicie, swego nie znacie.




Park Królewski- w sumie nie taki zły ten Stuttgart. Piwko tanie i na dodatek można bezstresowo wypić je sobie na łonie natury.

A to już nasz serwis fiatowski. Spędziliśmy tam cztery dni bacznie obserwując mechaników i praktykując teoretycznie ten jakże trudny fach.

 Tak się zadomowiliśmy, że nawet mieliśmy gości :)


Na koniec- ku przestrodze. Ten oto plakat wisiał na drzwiach komendy policji w miejscowości w której zepsuł nam się kamperek. Przemili młodzi ludzie podróżujący kamperem i dokonujący przy tym rabunków i morderstw. Tym pozytywnym akcentem kończymy. Bez odbioru.

piątek, 20 lipca 2012

Didek by Maja

Smutno coś u nas ostatnio. Więc na poprawę humoru przepiękny obrazek autorstwa Majki (która z sukcesem ukończyła właśnie pierwszą klasę) pod wiele mówiącym tytułem- Didek :) Biedny zwierzak tak długo pozował, że aż mu ogon zdrętwiał :)