niedziela, 10 listopada 2024

Tylko żeby nie było, ostrzegaliśmy przecież.

Stało się. Znów. Nasze chciwe, spragnione pieniędzy umysły wygrały po raz kolejny. Ugięliśmy się ponownie. Podjęliśmy zarobkową pracę. 
Weekend, a wraz z nim krótki czas odpoczynku, chyli się właśnie ku końcowi, a nas wciąż wszystko boli. Doskwierają mięśnie, niepokojąco strzykają stawy, dłonie natomiast zesztywniały tak, że niemal straciły swą przynależną naczelnym chwytność. Nawet oczy rozsadza ból niemal nie do zniesienia, lecz z zupełnie innego powodu- od nadmiaru otaczającego nas, majestatycznego piękna. Zresztą sami zobaczcie. Tylko bez podsyłania rachunków za wizytę u optyka, bez reklamacji proszę. Ostrzegaliśmy przecież.

Tam, w urokliwej, ulokowanej po drugiej stronie alpejskiego jeziora zwanego Walensee wioseczce Quinten czeka nasza niedola. Trud oraz znój.

By się do niej dostać, trzeba pozostawić samochód na brzegu i skorzystać z transportu wodnego, czyli łodzi. Niestety jednak usługa tragarza nie jest wliczona w cenę, więc ogół tego, co potrzebne jest nam na pobyt musimy wtargać pod górę.

Zapas jedzenia, niezbędne ubrania, czy też psie legowisko- wnieść trzeba wszystko. Niczym jacyś himalajscy Szerpowie.


 Można powiedzieć, że w ramach przedpracowej rozgrzewki rozpoczynamy porządnym workoutem.

Tydzień zleciał nam z prędkością elektrycznego sekatora. Jeść, pracować, spać. Powtórz. Całe szczęście, że pogoda dopisywała i jakoby na osłodę całego tego znoju mogliśmy delektować się wspaniałym jesiennym słońcem.


W sobotę jeszcze szybki kurs na drugą stronę, ku cywilizacji, by dokonać niezbędnych na kolejny tydzień sprawunków i już jesteśmy z powrotem w naszej niemal pustelni.

Jutro kolejny dzień hartowania ciał. Powoli zaczynamy się czuć niczym zamieszkujący klasztor Szaolin mnisi. Tylko praca, skromne posiłki, a na koniec dnia medytacja. Pozostało nam jeszcze opanować kung-fu :)