wtorek, 8 listopada 2022

Przygód klika w poszukiwaniu przygód kilku.

Przyznajcie sami, czyż nie cudownie jest plażować oraz zażywać morskich kąpieli niemalże zimą? To znaczy, jeszcze w listopadzie wygrzewać cielska w palącym żarem słońcu, pluskać się w orzeźwiającej, lecz nie zimnej wodzie, dać masować swe plecy przeróżnej wielkości kamieniom. Zrzucić fatałaszki i delektować się naturą oraz prywatnością graniczącą niemal z samotnością. Niemal, ponieważ zdarzają się także inne cielesne byty, którym w głowie gra ta sama melodia.
 
 
W niniejszym poście nie będziemy jednak jedynie zalegać nad brzegiem morza oddając się relaksującemu lenistwu. Trzeba przecież wykorzystać ostanie dni w sielskiej Baćinie, eksplorując do cna okoliczne szlaki. To w drogę.

Jadąc z naszej skromnej osady w kierunku miejscowości Klek, zjeżdżamy z głównej drogi w stronę wioseczki zwanej Slivno Ravno, u stóp której rozciągają się schodzące ku morzu malownicze winnice z dominującym w Dalmacji szczepem plavac mali.

Nad całością góruje kapliczka, która, jeżeli zadamy sobie odrobinę trudy wdrapując się do niej, zapewnia takie właśnie krajobrazy. Doskonale widać również obsadzoną mandarynkowymi sadami oraz oliwnymi gajami Deltę Neretwy.

 
Kolejny punkt programu to ruiny zamku noszące miano Smrden Grad. Stąd rozciąga się panorama niemal całego Półwyspu Pelješac, upstrzonej wysepkami Zatoki Małostońskiej...
 

...oraz nowego, dwukilometrowego Pelješkiego mostu, który można by powiedzieć: spaja Chorwację, która do tej pory rozdzielona była (i oczywiście nadal jest) wąskim pasem wybrzeża należącego do Bośni i Hercegowiny.

Oto i to cudeńko. Dla spragnionych większej ilości wiedzy (klik!). W tym miejscu powinniśmy zawrócić oraz przejechać z powrotem do głównej trasy. Lecz, jak wiadomo, nie lubimy wracać tą samą drogą, więc postanowiliśmy ruszyć dalej, by zjechać do miejscowości Klek od drugiej, południowej strony. To był błąd. Jezdnia stawała się coraz węższa i bardzie wyboista, zaś szuter coraz częściej zastępował asfalt. Kilka razy musieliśmy się zatrzymać, by sprawdzić, czy damy radę przejechać. Powszechnie wiadomo, że porządnie wypocić się jest bardzo zdrowo, więc czego nie robi się dla tegoż. Szczęśliwie skończyło się jedynie na kilku rysach na samochodowym lakierze.

Po zjechaniu w dół do morza miał miejsce szybki hyc do wody, by zmyć z siebie nadmiar stresowego potu.

Kolejny dzień to nowa wycieczka. Z racji tego, że dawniej była tutaj rozległa baza wojskowa, to w okolicach Baćiny bunkrów nie brakuje. Tym razem więc wybraliśmy się na ten z widokiem na sąsiednie Ploče. To ten port- paskuda z poprzednich wpisów. Cóż, z góry urody mu nie przybyło. Całe szczęście, iż sytuację widokową uratowały góry oraz wpadająca do Adriatyku Neretwa.

Wracając ze szczytu mieliśmy bliskie spotkanie, nie wiemy jednak którego stopnia. Doszło bowiem do kontaktu z przedstawicielką niemalże obcych cywilizacji.

Następny poranek to czas pożegnań. Zakupiliśmy dwie flaszki oliwy wyrabianej przez naszego gospodarza Daria, kilka kilogramów suszonych fig, które jeszcze niedawno rosły w ogrodzie...

...w prezencie dostaliśmy wielką torbę mandarynek...

...i ruszyliśmy nowiutką przeprawą w drogę, ku czającej się w oddali Czarnogórze.