niedziela, 13 listopada 2022

Czarnogóra! Czy może czarna dupa?

 
Od dawna marzyliśmy o Czarnogórze. Zaczytywaliśmy się w internetowych stronach, namiętnie wertowaliśmy przewodniki i wodziliśmy palcami po mapach. Widzieliśmy oczyma wyobraźni jak spacerujemy po wąskich uliczkach Kotoru, jak przemierzamy starówkę Perastu, jak pniemy się krętymi chodnikami coraz wyżej i wyżej, by ze szczytu góry ujrzeć piękna panoramę Zatoki Kotorskiej. Fantazja wyświetlała na płótnie mózgu obrazy: tu smażymy się w słońcu na plaży w Budvie, kiedy indziej z kolei poszukujemy flamingów pośród szuwarów Jeziora Szkoderskiego (no dobra, z tym sitowiem to już chyba przesada). Nie mogliśmy się już doczekać buszowania po niemal arabskim w charakterze targu w Ulcinj oraz budzenia przez drącego się z minaretu o piątej rano muezzina wzywającego do modlitwy. No i stało się. Jesteśmy w Montenegro.

Pierwsze kroki po przyjeździe skierowaliśmy jednak nie do meczetu (te pojawiają się dopiero na południu kraju, bliżej Albanii), czy też cerkwi, których nie brakuje w okolicy, lecz ku morzu. Bo, czyż natura nie tworzy najdoskonalszych świątyń?

A tak na poważnie, to pobyt w Czarnogórze rozpoczęliśmy nad Zatoka Kotorską (klik!), konkretnie w mieście schodów lub też tysiąca stopni, czyli w Herceg Novi.

Jest to pierwsza osada jaką osiągamy wjeżdżając z Chorwacji, największa i chyba najpopularniejsza nad całą zatoką.

Z pewnością można stwierdzić, że jest to to kurort pełną gębą. Zabytkowe wąskie uliczki, urokliwe placyki- wszystko upstrzone licznymi kawiarniami, barami oraz restauracjami. W nich zaś przesiaduje eleganckie towarzystwo o rysach mocno wschodniosłowiańskich. Panowie przyodziani w najnowsze i najelegantsze markowe dresy, karki podgolone, a to co pozostało, czyli doskonale przystrzyżone czupryny- wygładzone żelem. Niewiasty natomiast poprawianej urody: usta spuchnięte niczym u niewprawnego pszczelarza, łydki gibkie, ciała wiotkie, włosy tlenione, rzęsy jak i piersi- sztuczne. Blichtr niczym w Moskwie. Mowa również stamtąd.

Po tym jak Rosja dokonała ataku na Ukrainę w związku z czym została obłożona sankcjami, putinowskie elity musiały znaleźć jakiś zamiennik dla Lazurowego Wybrzeża i tak odkryły czarnogórski tegoż substytut. Oczywiście z racji historycznych oraz współczesnych sympatii między oboma krajami (oraz Serbią, której mieszkańcy stanowią sporą część ludności Montenegro) Rosjanie bywali tu już wcześniej, śmiemy jednak podejrzewać, że nie w takiej ilości.

Najciekawszy jest jednak fakt pokojowej koegzystencji elit obu zwaśnionych państw. Ukraińskie mercedesy parkują obok rosyjskich, luksusowe jachty kołyszą się burta w burtę na falach, a spośród kawiarnianych stolików pobrzmiewa mieszanka obu języków. Całość zaś okraszona serbską omastą.

Dla chcących wiedzieć więcej o tym jakże urokliwym miasteczku. (klik!)

Zatokę postanowiliśmy objechać samochodem i tak przemieszczając się wzdłuż brzegu nie mogliśmy pozbyć się z głowy wrażenia że już tu kiedyś byliśmy, że przecież dobrze znamy ten krajobraz, który tworzą opadające stromo do wody góry oraz poprzylepiane do ich zboczy wioseczki, czy też miasteczka. Wciąż zapominaliśmy, że jesteśmy nad morzem, że ta migocząca w promieniach słońca woda jest słona, a nie słodka, zaś skalne granie nie ograniczają tafli jeziora tylko morską zatokę. Wtedy nas olśniło- Como. Toż to niemal kropka w kropkę Jezioro Como. Nawet pamiętająca Wenecjan oraz nosząca wyraźne ich wpływy architektura się zgadza.

Pierwsze miejsce w którym zrobiliśmy dłuższy postój to malowniczy Perast (klik!). O tej porze roku mocno rozleniwiony i szykujący się już do zimowego snu.

Czyli w sam raz dla nas. Tylko my oraz zdarzające się jeszcze o tej porze roku wycieczki niemieckich emerytów.


To już  Kotor (klik!). Chyba najbardziej pożądana turystycznie destynacja w okolicy.

Oczywiście nie bez powodu. Położona u stóp stromego zbocza starówka to iści pocztówkowe krajobrazy.

Obsadzona palmami riva, czyli nadmorski deptak również zachęca do robienia zdjęć.

Pobłąkaliśmy się po uliczkach, oszlifowaliśmy kamienne bruki na błysk, wcięliśmy bułę na ławce i uznaliśmy, że wystarczy już tego zwiedzania. W planach mieliśmy jeszcze wjazd na górujące nad miastem szczyty, ale postanowiliśmy pozostawić sobie tę atrakcję na następny raz. Trzeba mieć przecież jakiś powód aby powrócić w te okolice.

To jak to jest z tą Czarnogórą? Czy oczarowała nas, czy zostaniemy tutaj na dłużej? Czy mieszanka składająca się z Serbów, Rosjan oraz Ukraińców to coś co zaspokaja naszą potrzebę kulturowej różnorodności? Czy psie i kocie kupy będą dłużej wzbogacać florę bakteryjną naszego psa Komo? Czy taka słowiańska, odrobinę nadęta riwiera, takie trochę Lazurowe Wybrzeże wschodu nam odpowiada? Cóż, tragedii nie ma, możemy spróbować się zintegrować. Niestety, po dokonaniu kilku rezerwacji i w następstwie tego skontaktowaniu się z gospodarzami, otrzymywaliśmy jedynie anulowania, bądź też odmowy. A bo z psem nie wolno (choć dlatego rezerwowaliśmy, bo jest wyraźnie zaznaczone, że można). Albo- jest już wynajęte, a ja bidok zapomniałem usunąć ofertę, albo odhaczyć w systemie, że nieaktualne. Poddaliśmy się. Nie o to nam chodzi żeby się użerać, nic na siłę.

Na koniec jeszcze raz Kotor w niemal całej starówkowej okazałości. Żegnaj Montenegro! Wracamy do Chorwacji. Nie martw się jednak, na pewno zobaczymy się jeszcze kiedyś. Może wtedy okoliczności będą bardziej sprzyjające.