czwartek, 30 czerwca 2016

Egzorcysta pilnie poszukiwany :)


Im dłużej przebywamy z Komo, tym mocniej ugruntowuje się w naszych głowach myśl, że coś jest z nim nie tak. Kiedy śpi wszystko jest jeszcze w porządku, ot mały, sympatyczny, można by nawet rzec słodki w swej bezbronności piesek. Leży sobie taka zwinięta kuleczka u człowieczych stóp i cichutko pochrapuje. Wszystko zmienia się jednak gdy się budzi. Otwiera wtedy swe czarne jak węgiel, przepastne oczy i gdy człowiek w nie tylko spojrzy widzi, że to nie jest zwykły pies, dostrzega gdzieś tam głęboko otchłań, bezdenną czeluść, a w tejże coś jakby obity aksamitem ogromny tron, na którym zasiada nie kto inny jak sam Książe Ciemności, zwany też Diabłem...


...tak, tak mili państwo, zwierzątko, którego właścicielami staliśmy się nie tak dawno okazało się kolejną inkarnacją Szatana! :). Gryzienie, bieganie bez przerwy po mieszkaniu, skubanie, szczypanie, drapanie oraz zjadanie wszystkiego- to jego ulubione zajęcia. Kamień, śrubka- proszę bardzo, już pożeram. Dywan, kapeć- czemu nie, chętnie zamienię je w drobne wiórki. Z radością podejmę się każdego niszczycielskiego zajęcia. Na poniedziałek mamy już umówioną wizytę u lokalnego egzorcysty, żywimy więc gorącą nadzieję, że podoła zadaniu i wyzwoli to małe ciałko z władania złych mocy :).


O, cicho, wreszcie zasnął. Dajmy mu więc spokój i wróćmy do wycieczkowej relacji.
Kolejnego dnia wylądowaliśmy w Bad Säckingen, upał nie odpuszczał, a wręcz odwrotnie- przybrał na sile, a skala na kamperowym termometrze skończyła się definitywnie.


Komo szukając ochłody zalegał na łazienkowej podłodze. Jak widać nawet dla samego Diabła, nawykłego w końcu z racji pochodzenia do upałów, taka temperatura okazała się zbyt wysoka.


I tu pojawia się dylemat. Co robić? Smażyć się bez ruchu w kamperze, czy ruszyć może gdzieś w poszukiwaniu cienia? Doszliśmy do wniosku, że lepiej już łazić i zwiedzać niż siedzieć w tej mobilnej saunie.


Tak oto dotarliśmy do centrum i ujrzeliśmy widoczne na zdjęciach cuda. Miejscowość może pochwalić się na przykład najdłuższym drewnianym mostem w Europie. A co!


Tuż obok, szukając cienia, można skryć się w pałacowym parku.


Albo po prostu spędzić dzień na moście, tu było najprzyjemniej. Lekki wiaterek, cień, a pod stopami chłodny, wzburzony Ren.






Kolejny raz tego dnia opuściliśmy pieszo niemiecką ziemię i złożyliśmy wizytę w Szwajcarii.



Bunt na pokładzie.


No i chyba nie ma się co dziwić.



Skoczyć?


Po obejściu wszystkich kątów zmieniliśmy plany, mieliśmy nocować w Bad Säckingen, ale żeby schłodzić kampera ruszyliśmy w trasę i tak oto znaleźliśmy się we Francji :).


A konkretnie w Miluzie (Mulhouse).


Jest to dosyć duże miasto, które oprócz niewielkiej starówki nie ma jednak zbyt wiele ciekawego do zaoferowania.






Zrobiliśmy więc zakupy składające się z różnych francuskich specjałów i zatęskniliśmy chyba za Niemcami, bo na wieczór trafiliśmy do położonego pośród winnic Müllheim. Akurat odbywał się tam festyn miejski.


Okoliczni mieszkańcy popili sobie wina, posłuchali wesołych szlagierów i tak się tym wszystkim rozochocili, że postanowili zabawiać przez całą noc śpiewem również nas. Tym samym na nadmiar snu nie mogliśmy narzekać :).

Pokrzepieni krótką drzemką ruszyliśmy jednak dalej.