poniedziałek, 10 maja 2010

marny, ale zawsze grill

Po czwartku nadszedł piątek, a po piątku wiadomo- weekend. Więc  trzeba gdzieś się ruszyć. Tylko gdzie?
Może w okolice  Mietkowa, nad jeziorko?
Nie, jeszcze  za zimno.
To może gdzieś koło Milicza, jest i miasto i stawy jakby się poprawiła pogoda.
Ok. Jedziemy do Milicza. Przez Sułów, a w drodze powrotnej wpadniemy do babci na imieniny.

W Sułowie mijamy znaki kierujące na ośrodki wypoczynkowe, może by podjechać i zobaczyć myślimy sobie i zjeżdżamy z drogi w ich stronę. Po kilkuset metrach asfaltu zaczynają się wyboje i droga robi się węższa. Ośrodki opustoszałe, zaniedbane, nie wyglądają na przyjazne kamperom, zawracamy. W kolejnej wiosce mijamy łowisko i pole namiotowe.Coś nam się nie chce jechać do miasta, poza tym pogoda się poprawia, może by zajechać, spytać się co i jak i ewentualnie zostać. Bardzo miły pan mówi, że możemy stanąć jakieś 300 metrów od domu, na polu, jest prąd (i tylko on :)) za 10 zł od osoby. Niebo robi się coraz bardziej niebieskie, więc zostajemy, co tam. Jeszcze tylko szybkie zakupy w okolicznym Dino i się rozbijamy.

Na całym polu tylko my, tuż obok "Wigwam"- taka okoliczna sala balowo-konferencyjna :)


Łapiemy słabiutkie  promienie słońca, już niedługo zrobi się dosyć zimno.

No i wreszcie nadszedł czas grilla. To genialne jednorazowe maleństwo za jedyne 6 zł ma w sobie wszystko- węgiel, kartkę nasączoną podpałką i ruszt. Idealne.
Po zjedzeniu widocznych na zdjęciu kiełbasek nastała noc. Zimna,  pełna tajemniczych odgłosów i ptasiego hałasu.
Rano pojechaliśmy do właściciela zatankować wodę, a naszym oczom ukazał się taki widok.


Okazało się, że nasz miły pan jest krwiożerczym myśliwym i w nocy ustrzelił dwa biedne dziki.
.