wtorek, 20 sierpnia 2013
Po prostu Rozkoš
Ostatnie gorące dni wywołały u nas nieodparta chęć przeniesienia się z dusznego i zadymionego miasta do mniej zaludnionych rejonów, a najlepiej nad jakąś wodę. Postanowiliśmy wybrać się na piwną pielgrzymkę i odwiedzić naszych południowych sąsiadów. Kilka kilometrów od polskiej granicy, za urokliwym Nachodem znajduję się równie urokliwe jeziorko Rozkoš. Są dwie możliwości noclegu: można stanąć na chyba jedynym w Czechach prawdziwym "stellplatzu" lub na kempingu (na dziko dosyć ciężko). Aż się dziwimy, że przy naszym skąpstwie zaliczyliśmy obie opcje :). Obrotny Czech miejsce dla kamperów tuż przy jeziorze nazwał właśnie z niemiecka Stellplatz. Teren czyściutki, trawka przystrzyżona, serwis z prawdziwego zdarzenia, do tego cisza i spokój. Brzeg jeziorka okupowany przez wędkarzy ale można się też kąpać. Po spędzonej tam nocy przenieśliśmy się na kemping. Cena zbliżona, wydzielone miejsca dla kamperów (niestety brak zrzutu szarej wody), mnóstwo knajpek z tanim czeskim piwem i śmierdzącym starym olejem jedzeniem :). Oczywiście infrastruktura obiektu typowo postkomunistyczna. Ale tragedii nie ma.
Całkiem przyjemne jeziorko.
Postój na "stellplatzu".
Serwis z prawdziwego zdarzenia.
Pod wieczór dołączyły do nas jeszcze dwa czeskie kampery.
To już kemping.
Pływająca przy pomoście zdechła ryba nie zachęcała do kąpieli :)
wtorek, 13 sierpnia 2013
Warzywno-owocowe kolory tęczy :)
Jest jeden minus naszego kamperowania. Mała kuchnia. Nie mamy piekarnika, więc nie możemy piec chleba, pizzy i tym podobnych smakołyków. Mała kuchnia nie zachęca również do kulinarnych ekscesów. Podczas wyjazdów żywimy się głównie potrawami jednogarnkowymi :) Dlatego też jednym z niewątpliwych plusów powrotu do domu jest to, że możemy sobie wreszcie pogotować. Sierpień to czas zbiorów i istna obfitość warzyw i owoców. Z braku ciekawszych zdjęć ponudzimy Was trochę naszym menu :)
Warzywka z ogródka rodziców z ryżem. Jako, że mieszkamy w bloku w centrum miasta nie mamy własnej hodowli zieleniny. Kilkakrotne próby założenia ogródka na balkonie kończyły się zawsze niepowodzeniem :(
Nie ma jak własnej roboty pizza na cienkim cieście.
Z poprzedniego dnia zostały nam ziemniaki oraz trochę brokuła i w ten oto sposób powstały kotleciki brokułowo-ziemniaczane. Pycha.
Poza tym prawdopodobnie jutro wybierzemy się na kilkodniowe kamperowanie do Czech. Będzie woda, będą górki, piwo i czyste powietrze. Ahoj!
niedziela, 4 sierpnia 2013
Krótkie podsumowanie
Po kilku dniach spędzonych w naszej
wspaniałej Ojczyźnie przyszedł czas na krótkie podsumowanie
minionych wojaży. Więc do rzeczy.
Wyjazd trwał 148 dni i jest naszym nowym
kamperowym rekordem. Większość czasu spędziliśmy we Francji.
Wyjechaliśmy jeszcze zimą gdy leżał śnieg, więc mieliśmy
przyjemność przeżycia w kamperze trzech pór roku, a co za ty
idzie temperatura w naszym „salonie” miała dość duży
rozstrzał. I tak, najniższe wskazanie termometru to 3 stopnie
Celsjusza :). Siedzieliśmy w kilku bluzach i nie było nam za
wesoło. Najwyższa to około 45 stopni lub więcej. Na termometrze
skończyła się skala, a z nas pot lał się obficie. Zaliczyliśmy
nocleg w kilkudziesięciu miastach oraz przejechaliśmy ładnych
kilka tysięcy kilometrów. Choć tu rekordu nie było. Ci, którzy
nas czytają wiedzą, że nie przesadzamy z odległościami i nie
zwiedzamy wszystkiego na naszej drodze. W końcu mamy nadzieję na
jeszcze kilka ładnych lat kamperowania i coś trzeba zostawić sobie
na później :). Co do samej Francji to jednego dnia ją kochaliśmy,
by kolejnego dnia złorzeczyć i chcieć stamtąd uciec jak
najdalej.
To może w punktach:
-drogi: wiadomo- dobre. Choć w
miastach zdarzają się dziury i nierówna nawierzchnia. Autostrady
bardzo dobre, lecz płatne. I tu nasza rada. Warto zakupić mapę,
gdzie zaznaczone są bezpłatne odcinki, a okazuje się, że jest ich
całkiem sporo i można przejechać za darmo nawet kilkaset
kilometrów autostradą;
-infrastruktura kamperowa- raj. Prawie
każde miasto ma coś do zaoferowania. Do tego bardzo często za
darmo. Jeżeli jest już opłata to symboliczna (choć jak we
wszystkim i tu znajdziemy wyjątki). My jesteśmy bynajmniej
zachwyceni;
-ludzie- właśnie, ludzie. Ciężko
rozgryźć Francuzów. Wiadomo, że nie można generalizować i
posiłkować się stereotypami ale naród ten jest dosyć zamknięty
i na pewno zyskuje przy bliższym poznaniu. Zauważyliśmy też duże
różnice pomiędzy mieszkańcami różnych regionów. Mówi się, że Polacy dużo narzekają ale Francuzi nie pozostają w tyle. Główną ich troską jest poziom życia. Wszystko drożeje, Arabowie zalewają ich kraj, młodzi nie chcą pracować itp. :) Różnica jest taka, że miłośnicy ślimaków podczas narzekania się uśmiechają, więc jest to tak naprawdę takie dobrotliwe zrzędzenie. Dopiero mieszkańcy Burgundii przekonali nas do swego narodu życzliwością oraz niebywałą gościnnością (choć rok temu w Langwedocji-Roussillon również nie było źle);
-krajobrazy- Francja to duży kraj, który ma do zaoferowania zarówno morze z piaszczystym plażami, czy też stromymi klifami, ocean, wysokie góry (Alpy), trochę mniejsze (Pireneje), jak i pagórki :). Do tego rzeki, jeziora, wielkie miasta, senne wioseczki i inne cuda. Prawdopodobnie każdy znajdzie tam coś dla siebie;
-ceny- porównywalne do Polskich. Niektóre produkty są droższe, a niektóre tańsze. W sumie miesięcznie wydawaliśmy na jedzenie tyle samo co w domu;
-bezpieczeństwo- ok :) Nikt nas nie napadł, ani nie spotkaliśmy się z żadnymi przejawami agresji;
-kuchnia- ponoć najlepsza na świecie. Nie wiemy, bo po restauracjach się nie włóczymy. Ślimaków, ani innych frykasów nie jedliśmy. Sery za to mają faktycznie najlepsze. Winko również niezgorsze. Za to piwo okropne (a wiadomo, że dla piwosza nie jest to obojętne). Próbowaliśmy prawie wszystkich marek i nie różniły się zbyt wiele od siebie. Ot takie siki :);
-internet- nie mieliśmy większych problemów z jego dostępnością. Bardzo często w biurach informacji turystycznej znajduje się darmowe wi-fi. Jeżeli takowego nie ma dosyć łatwo jest znaleźć coś "na mieście";
-kierowcy- tu kolejna pochwała dla Francuzów, gdyż jeżdżą dosyć bezpiecznie i przepisowo dzięki czemu nie musimy się obawiać, że zza górki czy zza zakrętu wyskoczy jakiś psychokierowca :).
Co by tu jeszcze napisać? Hmm. Chyba tyle. Jakby ktoś miał jakieś pytania to zawsze może wysłać nam maila :)
-ceny- porównywalne do Polskich. Niektóre produkty są droższe, a niektóre tańsze. W sumie miesięcznie wydawaliśmy na jedzenie tyle samo co w domu;
-bezpieczeństwo- ok :) Nikt nas nie napadł, ani nie spotkaliśmy się z żadnymi przejawami agresji;
-kuchnia- ponoć najlepsza na świecie. Nie wiemy, bo po restauracjach się nie włóczymy. Ślimaków, ani innych frykasów nie jedliśmy. Sery za to mają faktycznie najlepsze. Winko również niezgorsze. Za to piwo okropne (a wiadomo, że dla piwosza nie jest to obojętne). Próbowaliśmy prawie wszystkich marek i nie różniły się zbyt wiele od siebie. Ot takie siki :);
-internet- nie mieliśmy większych problemów z jego dostępnością. Bardzo często w biurach informacji turystycznej znajduje się darmowe wi-fi. Jeżeli takowego nie ma dosyć łatwo jest znaleźć coś "na mieście";
-kierowcy- tu kolejna pochwała dla Francuzów, gdyż jeżdżą dosyć bezpiecznie i przepisowo dzięki czemu nie musimy się obawiać, że zza górki czy zza zakrętu wyskoczy jakiś psychokierowca :).
Co by tu jeszcze napisać? Hmm. Chyba tyle. Jakby ktoś miał jakieś pytania to zawsze może wysłać nam maila :)
Na zdjęciach Bautzen (Budziszyn). Tu spędziliśmy pierwszą oraz ostatnią noc podczas naszego wyjazdu.
środa, 31 lipca 2013
Wszystko co dobre (i złe) kiedyś się kończy
Po pięciu miesiącach spędzonych w kamperze na francuskiej ziemi wróciliśmy wreszcie do domu. Kilka dni cieszyliśmy się z przestronnego mieszkania, ciepłej wody bez ograniczeń itp. Lecz już znowu zaczyna nas gdzieś ciągnąć :) Poniżej fotki z pożegnalnej imprezy wydanej na naszą cześć. Poprzednie pożegnanie Czecha było huczne, ale nasze to ho, ho, masakra. Skończyliśmy o piątej rano. Z pajęczyn zdjętych z najstarszych roczników można by utkać pokaźny dywan.
Impreza powoli się rozkręca.
Już jest lepiej.
Coraz lepiej.
Doskonale :)
Nasz dobrodziej pierwszy uderzył na parkiet :)
W pewnym momencie Jean- Christophe zabrał nas do piwnic i powiedział, że każdy może zabrać jakąkolwiek butelkę na pamiątkę. My dorwaliśmy mocno opleśniałą i opajęczynowaną prastarą flaszkę :).
Na koniec otrzymaliśmy jeszcze spory karton różnych win.
Żegnaj gościnna Burgundio! Będziemy tęsknić.
:(
W następnym wpisie pokusimy się o małe podsumowanie naszej tułaczki.
wtorek, 23 lipca 2013
z wizytą w piwnicach
Wreszcie się zebraliśmy i postanowiliśmy zrobić kilka fotek w piwnicach należących do naszego dobrodzieja. Na pierwszym zdjęciu, po lewej stronie od stołu znajdują się niepozorne drzwi do nich wiodące. Wystarczy zejść dwa piętra po stromych, śliskich schodach i znajdujemy się w krainie dębowych beczek, omszałych butelek oraz gęstych pajęczyn.
"Nasze" piwnice zostały wybudowane w XII wieku przez mnichów, którzy zamieszkiwali w pobliskim klasztorze. Klasztoru już nie ma, zostały za to rozległe podziemia.
Panują tu idealne warunki do przechowywania win. Około 12 stopni ciepła przez cały rok, ciemności rozświetlane jedynie rachitycznymi żarówkami i cisza (ponoć bardzo ważna dla spokojnego dojrzewania wina).
Na pólkach zalegają dopiero co ułożone butelki, jak i nawet pięćdziesięcioletnie. Choć podejrzewamy, że gdyby z niektórych zdjąć grubą warstwę pajęczyn oraz pleśni okazałoby się, że są tam i starsze roczniki.
Pod warstwą pajęczyn kryją się prawdziwe skarby :)
wtorek, 16 lipca 2013
Weekend
Słoneczko przypieka u nas ostatnimi
dniami. Oj, przypieka. Żar leje się z nieba niemiłosierny. Już
prawie zapomnieliśmy o naszych gumowych skafandrach oraz kaloszach.
Opisywana aura skłoniła nas do wybrania się nad wodę. Po
zasięgnięciu języka u tubylców zdecydowaliśmy się wybrać do
Vermenton. Z opowieści wynikało, że to miejsce wprost idealnie
nadające się do błogiego plażowania oraz orzeźwiających
kąpieli. Rzeka, drzewka dające odrobinę cienia i do tego przyjemne
miasteczko. Więc, nie ma co siedzieć przy traktorze. Ruszamy. Myśl
o odrobinie ochłody oraz radosnym pływaniu dodała nam skrzydeł.
Lecz, co to? Po przyjeździe na miejsce nie możemy znaleźć plaży.
Rzeka jest i owszem, drzewka rosną zgodnie z opisem, o, jest i nawet
piasek. Ale gdzie ludzie? Nie ma nikogo. Czy na pewno dobrze
trafiliśmy? Rozglądamy się niespokojnie dookoła, aż w końcu
dostrzegamy jakieś napisy po francusku. Pollution (czy jakoś tak
:). Znaczy się, woda niezdatna do kąpieli. Nasz misternie utkany od
tygodnia plan szlak trafił. Jakaś podstępna roślinka postanowiła
rozmnożyć się ponad miarę skażając przy tym wodę i pozbawiając
nas odrobiny ochłody. Cóż, trzeba wracać. W drodze powrotnej
przypomnieliśmy sobie o tym, iż w Cravant odbywa się festiwal
średniowieczny. Jako, że miasteczko leżało na naszej trasie
postanowiliśmy sprawdzić co tam się dzieje. Nie zawiedliśmy się.
Było całkiem miło. Pod koniec dnia tylko mops miał odrobinę
wodnej przyjemności (choć on pewnie jest innego zdania :)) i
zaliczył orzeźwiającą kąpiel w pianie. I tak to dobiegł końca
nasz pełen szaleństw weekend. Budzik na 4.55 i do pracy rodacy :)
Biedaczek :(. Dotarliśmy za późno żeby go uratować. Co do tego tematu, to zapraszamy na bloga Alexa. Koniecznie obejrzyjcie filmik (co prawda to ubój rytualny, ale nie różni się wiele od zwykłej rzeźni. Zainteresowani mogą poszperać w necie). Smacznego kotleta życzymy.
Tradycyjny poczęstunek wprost ze średniowiecza. Chrupki w różnych smakach :).
No i winko.
Mopsie SPA.
Cykada.
Uroki BIO uprawy. Chwasty, chwasty, chwasty!
Te ręce trzymają fortunę :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)