sobota, 12 października 2024

Selce, Novi Vinodolski, Peschiera del Garda- żegnaj Chorwacjo, witajcie Włochy, czyli jak kończyć, to z przytupem.

Krótki spacer pośród zieleni wijącym się wzdłuż wybrzeża, urokliwym szlakiem dzieli spragnionego słońca turystę od prawdziwej perły, czyli naturystycznej plaży Povilac. By móc tego dokonać, wystarczy zadokować się w miejscowości Selce. Choć może banalne określenie "miejscowość" będzie dla niej delikatnie krzywdzące, gdyż tubylcy szczycą się tym, że zamieszkują prawdziwy, iście światowy kurort, zwany także "Perłą Kvarneru". Niech więc im będzie. Tak, czy inaczej, kiedy znudzą się Wam zatłoczone, tekstylne plaże i postanowicie skosztować zakazanego owocu naturyzmu, to nie tylko będzie łatwo, ale i pięknie.

Któż zresztą nie chciałby zzuć fatałaszków w towarzystwie takie ślicznotki. Naprawdę, zatoczka ta wręcz onieśmiela bielą kamieni. Jeżeli więc mielibyśmy doszukiwać się jakichś mankamentów, to właśnie ci, czasami nazbyt rośli twardziele będą jedynymi. Jest kilka w miarę gładkich powierzchni, lecz większość przeznaczonej do leżenia części zaściełają kamulce wielkości cytryn. Lecz, czy prawdziwej diwie nie wypada wręcz mieć kaprysów, czy też rysy na pozornie wypielęgnowanym wizerunku?

Nie martwcie się jednak nadmiernie, gdyż nawet na to znajdzie się metoda. Można przecież przytargać ze sobą matę, czy inny leżak albo wynająć od zamieszkującego na miejscu hipisa imieniem Gordon prawdziwą, własnoręcznie przez niego skleconą drewnianą leżankę. Jak kurort, to kurort.

Nam udało się znaleźć skrawek wprost wymarzony. Oddzieleni od reszty towarzystwa rosłą skałą mieliśmy do dyspozycji niemal prywatną zatoczkę. Taka osobista, ekskluzywna wręcz loża VIP.  Na dodatek niezbyt rosłe otoczaki masowały delikatnie nasze nagie ciała.

Jak widać teren nie należy do nazbyt wymagających- laczki wystarczą. Choć niektórzy zdobywają ponoć Rysy w tego typu obuwiu, więc sami nie wiemy, czy to lekka trasa, czy aby niedobory rozumu :)

Naprawdę świetne miejsce. Całe szczęście, że nie każdy decyduje się na jego odkrycie.



Przyszły chmurzyska i tym samym pogoda rozkaprysiła się odrobinę. Chwalmy opatrzność, że nie na długo.

Po kilku dalszych eksploracjach w poszukiwaniu innych magicznych zatok.

Powróciło słońce, a wraz z nim lazurowa woda. My natomiast zmieniliśmy miejscówkę i przenieśliśmy się niezbyt daleko, bo jedynie kilka kilometrów, do sąsiedniej osady zwanej Novi Vinodolski.

By w doborowym towarzystwie żywych, stunożnych zakreślaczy spędzać radosny czas w ramionach poniższej ślicznotki.

Którą mieliśmy całą dla siebie.


Boże, tyle wspaniałych miejsc jeszcze do odkrycia, a my opuszczamy Chorwację i powoli wracamy do domu.

Może i nie żegnały nas fajerwerki, ale za to najprawdziwsza, ekologiczna tęcza.

Ostatni przystanek to dwie noce w okolicy jeziora Garda.

Italia nigdy nie zawodzi, szczególnie kulinarnie. Dobrze, że już tak często nie jeździmy do Włoch, bo niejedna łazienkowa waga drżałaby zapewne na nasz widok.


Wyjechaliśmy latem, a wracamy jesienią. Koniec eskapady świętowaliśmy wegańskimi lodami. Cóż to za zwariowany rok, który z takich zatwardziałych miłośników trunków uczynił abstynentów. Sześć miesięcy trzeźwości już za nami. A może to po prostu starość? :)