czwartek, 14 marca 2024

Posturlopowy spleen

Czy są tu jacyś dorośli? Czy ktoś może nam wytłumaczyć, dlaczego urlopowy okres mija tak szybko? Czemu te marne osiem miesięcy wolnego ucieka przez palce z tak zawrotną prędkością? Dopiero co wyjechaliśmy, a już jesteśmy z powrotem. Niemalże wczoraj kończyliśmy pracę, a tu jeszcze kilka tygodni laby i będziemy znów wieść życie w rytmie budzika. Spalone hiszpańskim słońcem zadki nam zbledną, w zamian zaś karki pokryją się piekącą purpurą. Ostatnia kropla potu nie zdążyła jeszcze porządnie wsiąknąć w plażowy piasek, a my, dzięki autostradowej teleportacji, nadajemy już do Was z salonowej kanapy.
 

Nic to jednak, przecież wspomnienia pozostaną z nami na wieczność. Chyba, że głowy przestaną właściwie pracować: wtedy cały trud gromadzenia doświadczeń pójdzie na marne. Całe szczęście pozostanie jeszcze ten blog. Choć bardzo możliwe, iż zostanie wykasowany przez chciwe korporacje lub przepadnie w inny sposób pośród odmętów internetu oraz historii. Nie wybiegajmy jednak aż tak w przyszłość.

Ktoś pamięta o czym to mieliśmy pisać? Ach tak. Nim powróciliśmy na czułe, niemieckie łono, spędziliśmy jeszcze kilka dni na hiszpańskiej, a nawet francuskiej (to w końcu po drodze) ziemi. Odwiedziliśmy miejscowość Torrevieja, która to okazała się być niezłą turystyczną paskudą. Tłumy seniorów wypełniające nadmorski deptak, szkaradne bloczyska i coraz częściej słyszalna wschodnia mowa- całe szczęście udało się nam znaleźć wspaniałą plażę nudystów. I to chyba wszystko, co mamy do powiedzenia o tej osadzie. Raczej tam nie wrócimy.


 Ruszamy dalej. Ku wschodzącemu słońcu.

Podczas autostradowej przerwy natrafiliśmy na taki oto przybytek. Stopy pachną nam znowu fiołkami.

Porządnie odświeżeni dotarliśmy do Katalonii. Tutaj już pogoda przestała być dla nas łaskawa. Wicher wiał taki, że każdy góral niezwłocznie z płaczem chciałby wrócić do Zakopanego. Samo Salou to odrobinę urodziwszy brat bliźniak odwiedzonej poprzednio miejscowości. Bloki, bloki, bloki...

Przetrwaliśmy jednak dwie noce i znowu w drogę.

Tak oto dotarliśmy do Francji, na sam skraj Pirenejów, do jednego z ładniejszych regionów południowej Żabojadii.

Opadające ku morzu łagodne wzgórza, zaściełane są przez niezliczone winnice.

Które, co prawda wyglądają całkiem malowniczo, jednak nie są już tak łaskawe dla dbających o nie ludzi. Z tego tytułu kierujemy serdeczne wyrazy współczucia do tychże. Wiemy co piszemy. Byliśmy, robiliśmy, cierpieliśmy.

Ostanie golasowanie...

...finalne szlakowe eksploracje.

Gdyby tak można było nasycić oczy na zapas.

Cap Béar, czyli jeden z ostatnich przylądków przed hiszpańską granicą...

oraz położona u jego stóp miejscowość Port Vendres, to miejsca, które z pewnością trudno będzie wymazać demencji z naszych wspomnień.

O, jak widać, udało się nam jeszcze raz powygrzewać w negliżu :)

Co wymagało nie lada wspinaczki.

Wstawilibyśmy emoji z serduszkami zamiast oczu, ale nie umiemy. Tak, czy inaczej- pięknie tu.

Ostatnia prosta, nocleg pod Szwajcarską granicą i już jesteśmy...

...dotarliśmy do domu.

Całe szczęście, dzięki łaskawej pogodzie, nie doznaliśmy termicznego szoku. Teraz nie pozostaje nam nic innego, niż planowanie kolejnych wojaży. Bo wiecie, jakaś praca czai się już tuż za rogiem, ale kto wie... :)