poniedziałek, 4 kwietnia 2022

Powolne blednięcie lic.

Pod butami znów śnieg chlupie, znaczy się jesteśmy w dupie! W sensie: z powrotem w domu, po drugiej stronie Alp. Niestety tej odrobinę klimatycznie mniej przyjaznej. Wydaje się, że zamiast wrócić do wytrwale postępującej ku latu wiosennej aury, przyjechaliśmy w późnojesienne, powakacyjne klimaty. Aż żal patrzeć na siebie w lustrze, bo prawdopodobnie z żalem w oczach będziemy obserwować, systematycznie cofającą się opaleniznę, czyli powolne blednięcie lic. Nie biadolmy jednak! Jak to się mówi- byle do wiosny! Ale czekaj, czekaj, przecież ona już od jakiegoś czasu trwa...


Nim jednak nastał moment końca wywczasu, spędziliśmy ostatnie dwa, wypełnione słońcem dni w jeszcze dalmatyńskim Biogradzie na Moru. Potem także i tutaj pogoda padła na kolana, ulegając tym samym niosącym obfite opady deszczu chmurom. Pomieszkiwaliśmy w malutkim apartamencie z takim oto portowym widokiem. Dzięki temu mogliśmy obserwować, czy tez bardziej słyszeć, jak ciężkie jest rybacze życie, gdyż rzeczeni nieboracy wyruszali w morze jeszcze przed brzaskiem, hałasując przy tym niemiłosiernie.

Okoliczna przyroda nie jest już tak spektakularna jak na Riwierze. Dominują płaszczyzny, upstrzone tu i ówdzie wyrastającą z morza wyspą. Zaliczyliśmy ostatnie golasowanie (niestety nieokraszone kąpielą, gdyż straszne nam były ostre kamienie oraz równie ostre kolce jeżowców), wypiliśmy ostatniego Žuja, zapłakaliśmy nad naszym marnym losem i ruszyliśmy dalej na północ.

Trasę pokonując Jadrańską Magistralą, która wije się zakrętami wzdłuż całego chorwackiego wybrzeża...

...przebiegając przez pasmo Welebitu, czyli miejsce w którym Góry Dynarskie spotykają się z morzem i opadają stromo ku niemu.

Przy okazji przejeżdżając przez, zawierający w sobie aż dwa parki narodowe, park przyrody.

Co było okazją do podziwiania iście księżycowych krajobrazów.

 
Ostatnie dwa dni na chorwackiej ziemi składaliśmy głowy na poduszki w położonym tuż przy słoweńskiej granicy, istryjskim Umagu. Tak się szczęśliwie złożyło, że piękniejsza połowa naszego duetu miała w tym czasie urodziny, dzięki czemu jakoś łatwiej było znieść panującą na dworze paskudną aurę.

Można śmiało i wcale nie nad wyrost napisać, iż ojczyzna naszych, lubujących się w dresowym odzieniu słowiańskich braci, płakała po nas rzęsiście.

Jeszcze tylko, przerwany epizodycznym noclegiem hyc przez Italię...

...i już możemy nadawać do Was z domowej kanapy.

W sumie, to wypadałoby jeszcze napisać kilka słów o tej pałacowej kwaterze. Takich wnętrz nie widujemy zbyt często, a w sumie to nigdy. Szczególnie w tak, niemal podejrzanie niskiej cenie. Dodatkowo byliśmy tam zupełnie sami, nie widząc w tym czasie żywego ducha. W nocy dobiegały nas jedynie jakieś podejrzane hałasy, lecz te należałoby chyba raczej przypisać bytom już dawno nieożywionym. Jak to możliwe, żeby przebywając w hotelu z nikim się nie zetknąć i nawet zjeść serwowane wcześnie rano śniadanie? Zameldowanie przez smsa, klucz ze skrytki, kawa z automatu, a rogalik z torebki- takiej to, niemal kosmicznej nowoczesności dożyliśmy.

Na koniec kilka alpejskich migawek.

Mamy nadzieję, że to już ostatnie dni kiedy widzimy śnieg.


Idź precz i nie wracaj przed grudniem ty biała paskudo!