wtorek, 23 listopada 2021

Od tamtego wieczora nie widzieliśmy się ponownie. A dni lecą...

Spienione grzywacze melancholii zalewają nas, z coraz to większą uporczywością, czarnymi myślami. Nieustannie uderzają w skołatane dusze, mocniej i mocniej, by w końcu zwalić z nóg. A następnie, całkowicie bezwładnych, porwać wraz z cofającym się posępnym nurtem w kipiącą otchłań . Wprost w najgłębsze z otchłani, aż ku jądru żałości oraz czeluści chandry- bezkresowi depresji.

O jo joj, cóż za przepełniony dramatyzmem wstęp- pomyślisz zapewne Szanowny Czytelniku- dlaczego moi mili uderzacie w takie mroczne tony?

Powody są co najmniej dwa. Po pierwsze: kilka szarych dni temu powróciliśmy na łono zagubionego we mgle domostwa. Po drugie: patrz pierwsze :) Panuje nam jesień, wraz z towarzyszącymi jej atrybutami- ciemnością, rozkładem oraz zgnilizną.

Tak nagłe przenosiny z krainy wypełnionej słonecznym blaskiem, śpiewem ptaków oraz wibrującym chórem cykad musiały skończyć się w ten sposób. Całe szczęście, iż należymy do gatunku ludzi zapobiegliwych i po drodze zatrzymaliśmy się na parę dób nad jeziorem Garda, by poddać się aklimatyzacji do czekających na nas w domu warunków, czy też, wyrażając się bardziej na czasie- kwarantannie.

Po tym, jak wzuliśmy na siebie polarowe bluzy oraz puchowe kurteczki, byliśmy gotowi na eksplorację okolicy.

A zwiedzać jest co :) Samo miasteczko, w którym się zatrzymaliśmy, czyli Desenzano del Garda potrafi dostarczyć atrakcji na kilka dni biegania z komórką i obfotografowania wąskich uliczek, zabytkowych budowli, no i oczywiście najważniejszego z magnesów, który nas tu przyciągnął- jeziora Garda.

Jeżeli dołożymy do tego znajdujące się nieopodal, położone na wąskim półwyspie, idylliczne Sirmione, to nie mamy prawa się nudzić.

Rozchodziliśmy więc pierwsze objawy, na razie czającego się jeszcze w ciemnym zaułku, lecz niechybnie zbliżającego się ku nam, spleenu. Nie martw się mroczny przyjacielu- twój czas niedługo nadejdzie.

Drugiego dnia wyszło nawet słoneczko, by umilić nam poznawanie tego obrosłego w wielowiekową historię cudeńka.

Czego to tu nie uświadczysz! Prawdziwe włoskie all inclusive: jest zamek, starówka, oliwne gaje, okraszona palmami promenada, a nawet rzymskie ruiny.

Na koniec zapłakaliśmy nad całym tym pięknem i poczęliśmy (co prawda niechętnie) zbierać się do powrotu.

Gromadnie żegnały nas nawet, pogrążone w nietypowym dla siebie posępnym nastroju kaczki.



Do widzenia moi mili, do zobaczenia niedługo!- pomarańczowa kulka pomachała nam na odjezdne ostatnim promyczkiem, a następnie zniknęła za czającą się na horyzoncie strzelistą górą. Ze smutkiem musimy skonstatować, iż zrobiła nas w przysłowiowego balona... od tamtego wieczora nie widzieliśmy się ponownie. A dni lecą...