czwartek, 29 października 2020

Prozakowa proza życia

Miesiąc zbliża się już niemal do końca, pandemia przybiera na sile, zaś stan naszych dusz oraz umysłów pikuje mocno w dół. Można powiedzieć, że odwrotnie proporcjonalnie do krzywej zachorowań na tak modnego w tym roku Covida. Siedzimy gównie w domu, gdzie na niemal już znienawidzonej kanapie marzymy o dalekich podróżach, szalonych przygodach, czy chociaż smutnej prozie bumelanckiego życia. Zaś z braku dopiero co wspominanych, zaspokajamy się spacerami po lesie, rowerowymi przejażdżkami oraz alkoholem. Po prostu, jak wielu współtowarzyszy lockdownu, użalamy się nad sobą :) Całe szczęście jest jeszcze Instagram oraz jego kreowana bogatą paletą filtrów do zdjęć, niemal wiecznie pozytywna, wirtualna rzeczywistość. Dlatego też, żeby nie upaść totalnie na muliste dno depresji, także i my dokładamy tam swoją szpikowaną prozakiem cegiełkę. Natomiast ten wpis, to swoista dokumentacja naszego dawkowanie tegoż :)

Powyższa fotka: 

 Nie ma chyba bardziej klasycznego widoczku w Konstanz. Strzegąca wejścia do portu Imperia, błękitne jezioro, a w tle zamykające całość Alpy ⛵🐟🗻

Jak widać nasze publikacje obfitują w emoji :):
 
Niestety, większość jesiennych planów podróżniczych umiera właśnie na naszych oczach 😷 Całe szczęście jednak, że mieszkamy w całkiem przyjemnej okolicy 🐟⛵ i możemy poudawać, iż jesteśmy na urlopie 😉

Kolejny wpis z cyklu: Z cyklu: 
 
Z cyklu: życie zbieracza- łowiacza. Spacer do hrabiego w poszukiwaniu orzechów, jabłek oraz innych jesiennych płodów pochodzących z zamkowych włości. Ach ci bogacze, oni nie szanują darmowych darów natury, owoce gniją na ziemi...😉Wiadomo, łatwiej podjechać Mercem do Biedronki 😆

Jak widać popełniamy to cyklicznie :):  
 
Z cyklu: uroki mieszkania w pobliżu jeziora- mgła 🤔 W prognozie pogody zapowiadają piękny, słoneczny dzień... i owszem, pewnie taki jest, ale ponad mgłą 😉

Jak wspominaliśmy na początku, pola, lasy...: 
 
W tym roku zamiast żółtego piasku mamy skrzące się jasnym złotem pola... zaś błękit nieba musi wystarczyć nam za morskie tonie...i siebie samego 🤔
W tym szalonym czasie nawet niebo musi robić za dwóch 😉

Komuś się wyraźnie pogarsza (a w przychodni nie odbierają telefonów): 
 
Melancholia, spleen, Weltschmerz, apatia, chandra, przygnębienie, smutek, nostalgia, czy też po prostu depresja.

Co też roi się w tych niespokojnych główkach...

Ale co tam, nie dołujmy się. No już, wszyscy wzuwamy na twarz uśmiechy i do przodu!

Ale, ale, przecież ich nie widać, bo zakrywamy je maską.

Ochronną!

Witaj deszczowy poniedziałku! 🤯

Angażujemy się nawet politycznie. Ważne, że bezpiecznie, znaczy się na odległość: 
 
Nie bez powodu od kilku lat żyjemy za granicą. Nigdy nie była to emigracja zarobkowa, a bardziej światopoglądowo- kulturowa.

Państwo polskie jest nam politycznie coraz odleglejsze, lecz mimo wszystko jesteśmy nadal Polakami i mamy prawo, a w obecnej chwili nawet obowiązek, wyrazić swoją opinię oraz głosić własne poglądy.

Nie ma nic cenniejszego niż wolność. Wolność wyboru oraz wolność sumienia!! Nie można pozwolić, by dyktat katolicko- pisowski w jakikolwiek sposób ją ograniczał. Skończmy z tym średniowieczem.
Jebać PiS! ⚡⚡⚡

Dokładnie!:
 
Dobra, dość tej polityki 😉 Czas wrócić do widoczków 😎


A to już perełka z dzisiaj:

Ni odległe góry, ni dalekie morza- wszystko to w marzeniach,
gdyż dusi obroża.
Zaś, gdy już totalna ogarnia kurwica, pozostaje własna, bliska okolica.
😉😎

To by było na tyle, czas coś polać :) Pamiętajcie, Bądźcie pozytywni! Tylko nie po zrobieniu testu... ha, ha, ha...

sobota, 3 października 2020

Szuru, szuru, człapu, człapu- za plecy się oglądamy, a tam idą zmiany

Dopiero co, kilka postów wcześniej, trąbiliśmy głośno o reaktywacji bloga, nadchodzących wielkich podróżach i towarzyszących im ekscytujących przygodach, a teraz wjeżdżamy z szuru, szuru, człapu, człapu? O co Wam chodzi- możecie, całkiem uzasadnienie, spytać? Otóż, powyższe zdjęcie, to ostatnia fotka kamperka przed tym, jak zmienił właściciela i nie jest już dłużej z nami. Tym samym, ponad dziesięć lat wspólnych wojaży, kilkaset tysięcy kilometrów oraz niezliczona ilość dni, wieczorów i nocy znalazło swój finał. Nie była to łatwa decyzja, ale dojrzewała już w nas od jakiegoś czasu, aż wreszcie rozlała się po umysłach i nie dawała spokoju. Czas na zmiany, na coś nowego (nie, nie będziemy mieć dziecka ;)

Nim jednak ta decyzja została podjęta, pościnaliśmy odrobinę winogronka, ze wskazaniem na odrobinę. Tegoroczne zbiory, jak i cały sezon, były zgoła inne niż zazwyczaj (wiadomo- skurwiała 19) i to także, skutecznie mąciło nam rozumy oraz dołożyło swoją cegiełkę do rozstania się z kamperkiem.

Najlepszym tego dowodem jest to, iż po niecałym tygodniu cięcia winnych kiści, przerwaliśmy pracę i wróciliśmy do domu (Co tam, wyrzućmy to z siebie jeszcze raz: Covid, ty kurwo!!)

By odrobinę podreperować psychikę ruszyliśmy na ostanie prawdziwie letnie, wypełnione spacerami oraz plażowaniem kamperowanie.

Zaś winnice odwiedzaliśmy już jedynie jako turyści :)

Bodeńskie, jak zazwyczaj, nie zawodzi. Zarówno, jeśli chodzi o zabytki oraz urokliwe miejscowości, jak i przyrodę.

To chyba ostatnie tegoroczne kąpiele :(

Nawet mgła nas nie zniechęciła!


Po kilku dniach ładowania akumulatorów, ostatecznie powzięliśmy decyzję o sprzedaży naszego mobilnego domku i ruszyliśmy do Polski.

Całe szczęście trafiliśmy na ładną pogodę...

...i po odprawieniu kilku upierdliwców, udało się nam znaleźć nowych właścicieli dla kamperka.

Zaś zaraz potem ruszyliśmy z powrotem. Tym razem pociągiem...

...co wymagało kilku tysięcy przesiadek...

...i trwało trzy dni :)

Ale, co tam! Po drodze pobumelowaliśmy odrobinę po saksońskiej stolicy.

Nawet Komo się zachwycał :)


Po tym kilkudniowym rozbijaniu się koleją żelazną, wczoraj dotarliśmy do domu i obecnie kombinujemy co dalej zrobić z naszym życiem. Co z tego wyjdzie? Co będziemy robić i co przyniosą nadchodzące miesiące? Pozwólcie, że posłużymy się cytatem z klasyka:
Pinky: Móżdżku, co będziemy robić dziś w nocy?
Mózg: Dokładnie to samo co robimy każdej Pinky, opanowywać świat!

 Żegnaj przyjacielu!!

niedziela, 6 września 2020

Poachalimśmy, poochaliśmy...

Piękny Wrocławiu, cudny Wrocławiu, la la la la la- czy ten serial jeszcze jakaś stacja gra? Musimy z przykrością (choć jednak bardziej z radością) stwierdzić, że z polską kultura popularną jesteśmy od kilku lat mocno na bakier. Nie wiemy, czego się teraz słucha, co ogląda, kto z kim, dlaczego i za ile. Jakie zespoły są popularne, kto podbija YouTube, o co kłócą się politycy, ani czy Lewandowscy mają kolejne dziecko. Zatrzymaliśmy się dawno temu na Dodzie oraz Klanie- i niech już tak zostanie ;) Co nie znaczy, iż nie lubimy wpadać do Polski, odwiedzać rodziców, czy spotykać się ze znajomymi przy winku. Z biegiem czasu oddalaliśmy się jednak od krajowego podwórka i teraz, czujemy się coraz bardziej niczym turyści na zagranicznej wycieczce, niż jak synowie, czy też córy marnotrawne, wracający po jakimś okresie na bezpieczne łono Ojczyzny, by cieszyć się nią oraz chłonąć każdym porem skóry.

Dlatego też pogościliśmy się, wypiliśmy całe przywiezione wino i stwierdziliśmy, że czas już wracać na ten zgniły, przesiąknięty zepsuciem zachód. Oczywiście, pierwszy przystanek zrobiliśmy w Budziszynie (Bautzen). To już z pewnością nasza kilkunasta tam wizyta, ale za każdym razem odkrywamy coś nowego. To tylko pięćdziesiąt kilometrów od polskiej granicy, więc jak najbardziej nadaje się na, nawet jednodniową, wycieczkę. Przy okazje można zahaczyć także o Drezno, czy też słynącą z porcelany- Miśnię.

Polecamy! Do tego, parking dla kamperków położony jest bardzo blisko centrum i na dodatek za całkowitą darmoszkę.

Kolejny przystanek to bawarskie Wiesau, kraina karpi oraz urokliwych, porozrzucanych w całym regionie jeziorek. W sumie spodziewaliśmy się zadupia, a otrzymaliśmy całkiem fajne, nadające się do kąpieli oraz wielogodzinnych spacerów pośród lasów, miejsce.


To zaś już Schwandorf oraz znajdujący się w nim, świetny (oczywiście darmowy ;), położony tuż nad samą rzeką parking. W pakiecie otrzymujemy również całkiem przyjemne miasteczko- i już mamy raj dla kamperowych dziadków. A, że i nam lat nie ubywa, to i nie narzekamy na to, iż nie zawsze spędzamy czas pośród nie wiadomo jakich atrakcji.

Taka średnia półka czasami zupełnie wystarczy :) Spokój, brak tłumów oraz własny żywopłocik. Czego chcieć więcej? No dobra, może i morze by nie zaszkodziło... Notabene, takie cuda spotkać możecie w Feuchtwangen.




Ostatnie na naszej trasie było Dinkesbühl. Kilka lat temu uznane przez magazyn Focus za najpiękniejsze miasteczko w Niemczech. Doskonale zachowana starówka, w całości otoczona pamiętającymi średniowiecze murami. Po prostu cudo!

Pochodziliśmy, popodziwialiśmy...

...poachalimśmy, poochaliśmy...

...i kolejnego dnia już w domu byliśmy. Tym samy dotarliśmy niemal do dnia dzisiejszego i tu kończy się nasza zaległa relacja. Jutro pakujemy się do kampera i ruszamy do Szwajcarii. Winogronka są już ponoć dojrzałe oraz nie mogą się nas doczekać :)

sobota, 5 września 2020

ku Polszy

Ręce spracowane, a skarpety tak wypchane kasą, że aż wyłazi przez słabo zacerowane dziury, czas wybrać się więc, w tradycyjne już, odwiedziny do Polski. Jeszcze tylko obowiązkowe pożegnanie z gumowymi sarenkami, naszą zagubioną pośród lasów wioską...

...oraz szmaragdowym w swej barwie jeziorem (wiecie, że lubimy przesadzać ;)...

...i możemy ruszać. Pierwszy nocleg wypadł nam w małej miejscowości Vellberg, Tak naprawdę, to chcieliśmy zwiedzić Schwäbisch Hall, ale widocznie ono nie chciało zostać przez nas odkryte i przez prozaiczny powód, jakim był brak miejsc parkingowych, musieliśmy pojechać dalej.

Tak trafiliśmy do tej dziury :) Zresztą bardzo urokliwej. Szachulcowe domki, kilka wąskich uliczek, a wszystko otoczone przez średniowieczne mury miejskie upstrzone tu i ówdzie bramami, które z kolei obrosły w wieże. Zaś ta biała plamka na zdjęciu powyżej, to nasz kamperek.


Kolejne miasto, to już sporo większe bawarskie Amberg. Zresztą przepiękne. Ogólnie Niemcy, a szczególnie ich południowa część, to bogaty w zabytki oraz klimatyczne miejsca kraj. Może napiszemy odrobinę na wyrost, ale według nas, nie ustępują wcale urodą (tak ukochanym przez nas) Włochom.


Czas na Vohentrauß. Tu uskutecznialiśmy głównie klasyczny, emerycki, przedkamperowy chill...

...co wspierały unoszące się z sąsiednich pól aromaty. W poszukiwaniu ich źródła ruszyliśmy niezwłocznie na spacer i znaleźliśmy taki buchający zielenią krajobraz. Niniejszym wszystko się wyjaśniło, a my poczuliśmy się niczym na garden party u Snoop Doga :)

Kolejny żabi skok i już jesteśmy przy czeskiej granicy, w miasteczku zwanym Hohenberg an der Eger, gdzie zostaliśmy całe dwa dni. Pomimo, że nie obfituje ono w wiele spektakularnych atrakcji, to czuliśmy się tam chyba najlepiej podczas całej wycieczki. Była rzeczka, pola, lasy- czyli wszystko to, co bliskie naszym wioskowym sercom. Oraz, oczywiście, dużo łażenia.

Przeszliśmy się nawet zieloną granicą na piwko do pobliskiej, czeskiej Liby. Jeżeli wcześniej myśleliśmy, że nocujemy w zabitej dechami dziurze, to po wizycie z rzeczonej Libie, zmieniliśmy zdanie ;)

Wyjeżdżając zahaczyliśmy jeszcze o położony również u Hawranków Cheb. Jak widać rynek jest, uliczki są, a zabytków bez liku. Tylko oddalając się od centrum robi się coraz odludniej, a zaniedbane kamienice straszą pustymi, sklepowymi witrynami.

Z kolei Thierstein to totalne zadupie, gdzie zalegaliśmy przed kamperem pośród sporej ilości kamperowych dziadków, którzy to zaprosili nas wieczorem na bawarskie piwo, a cała impreza przeciągnęła się w może nie taką późną, ale mimo wszystko- noc.

Jeszcze tylko coś, czego podczas podróży do Ojczyzny zabraknąć nie może, a mianowicie wizyta w niezawodnym Bautzen (po naszemu zwanym też Budziszynem)...


 ...i po niecałym tygodniu jazdy zakotwiczyliśmy w ogródku rodziców. Salut!