piątek, 19 września 2014

Stein am Rhein



Dziś kolejna odsłona rowerowych wojaży. Tym razem zagnało nas do Szwajcarii, a konkretnie do leżącego nad wypływającym z Jeziora Bodeńskiego Renem urokliwego Stein am Rhein.



Nad miasteczkiem góruje zamek, a u jego stóp rozpościerają się winnice.





Pięknie zachowana starówka zachęca do spacerów.


Miasteczko naprawdę warte odwiedzenia. Zresztą nie tylko my tak myślimy, potwierdzą to również tłumy siwowłosych turystów.

niedziela, 14 września 2014

niedzielny lans


Kilka dni temu staliśmy się właścicielami takich oto wypasionych dwukołowych maszyn. W tym miejscu pragniemy jednak nadmienić, iż nie nastąpiło to w żaden niecny sposób, a było wynikiem wielotygodniowego polowania na odpowiednią promocję, która to byłaby w stanie uspokoić nieco nasze z natury skąpe i nieskore do wydawania pieniędzy duszyczki. Rowerki nówki, lakier błyszczy trzeba by się wiec odrobinę przylansować, a wiadomo, że najlepiej to wychodzi na przybrzeżnej promenadzie. Co prawda mamy do niej kilkanaście kilometrów, ale cóż zrobić. Chcesz czuć na sobie pełne podziwu spojrzenia niemieckich emerytów to musisz pedałować. Nie po to człowiek wydał kasę, żeby te cudy współczesnej myśli projektowania rowerów trzymać w piwnicy (której zresztą nie mamy :)). Niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że większość mijanych przez nas rowerzystów porusza się na maszynach wyprzedzających nasze o całe lata świetlne. Nie mówiąc już o emerytach, którzy śmigają na różnych elektrycznych cudach. Miny nam zrzedły i zjechaliśmy z najczęściej używanych ścieżek, by ukryć się przed złośliwymi spojrzeniami gdzieś głęboko w leśnych ostępach.
Morał z tej historii jest następujący: Jak chcesz się lansować to musisz mieć twardą dupę. My widocznie się do tego nie nadajemy, bo nasze nie umilają nam bynajmniej siedzenia teraz na kanapie po tej wyczerpującej wycieczce :)






piątek, 12 września 2014

przedzielone wąwozem Haigerloch


Kilkutygodniowy pobyt w Singen i okolicach znużył nas już odrobinę dlatego też, postanowiliśmy zapuścić się odrobinę w głąb regionu. Z kilku odwiedzonych miast oraz miasteczek największe wrażenie zrobiło na nas podzielone głębokim wąwozem Haigerloch. Nic nie wskazywało na to, iż trafimy na taką perełkę. Jak zawsze zdecydował przypadek (i darmowy parking oczywiście :)). Na mapie miejscowość nie jest w żaden sposób oznaczona jako ciekawa, a powinna. Kierując się naszym kamperowym doświadczeniem wiemy już, że bardzo często słynne turystyczne "hity" okazują się być tzw. lipą okraszoną niezliczoną ilością straganów oraz atakujących człowieka z każdej strony nagabywaczy, zaś prawdziwe perełki ukryte są właśnie niczym te drogocenne twory gdzieś w głębi morza. Bo nie tylko imponujące zabytki i wspaniałe widoki są najważniejsze. Często bardziej istotny jest klimat miejsca oraz brak tłumów. I takie właśnie jest Haigerloch. Z jednej strony wąwozy wyrzeźbionego przez zakręcającą w tym miejscu wartką rzekę wznosi się imponujący zamek, z drugiej zaś możemy pospacerować po urokliwej starówce.








wtorek, 2 września 2014

Zawieszeni w Hegau


Kraina dawno wygasłych, majestatycznych wulkanów to właśnie Hegau. Pagórkowaty krajobraz porośnięty lasami i upstrzony ruinami zamków, winnice opadający ku gładkiej tafli Jeziora Bodeńskiego, małe wioski ukryte pośród pagórków, a w tle majestatyczne, ośnieżone Alpy. Tak nas te krajobrazy zachwyciły, że postanowiliśmy osiedlić się w jednej z tych małych wiosek na stałe :) Za kilka tygodni powinno być już po wszystkim i wtedy będziemy już pełnoprawnymi Hegauczykami. Oczywiście wiąże się to z niemałym stresem, a siwe włosy coraz gęściej ścielą nasze skronie. Ale od czego jest lokalne badeńskie wino, no i oczywiście szwarcwaldzkie piwo :)







sobota, 30 sierpnia 2014

podśpiewując w Singen


Póki co utknęliśmy w Singen. Zwiedzamy leniwie okolicę i czekamy na załatwienie naszych spraw. A, że rejon to zacny oraz w zabytki oraz piękne landszafty bogaty to nie jest to czas stracony. Gotujemy, spacerujemy i wino pijemy po prostu :)



sobota, 23 sierpnia 2014

wieder zurück

 
Od kilku dni znowu zamieszkujemy w naszym komfortowym oraz przestronnym lokum na czterech kołach :). Po dosyć szybkim jak na nas uporaniu się z tysiąckilometrową trasą powróciliśmy po niecałym miesiącu do Singen. Obozujemy oczywiście wśród niemieckich emerytów na darmowym parkingu z widokiem na wygasły wulkan, który wieki temu przyozdobiono twierdzą. Obecnie pozostały z niej jedynie ruiny, ale nawet one robią na odwiedzającym duże wrażenie. Mamy co do tej okoloicy pewne dalekosiężne plany o których wkrótce. Trzymajcie kciuki!


Plauen- jedyny przystanek podczas naszej trasy. Bardzo rzadko pokonujemy takie odległości i osiągamy tak zawrotne prędkości :) Miasteczko przyjemne lecz nie porywające. Jest starówka, są zabytki, a co najważniejsze ważą swoje własne piwo. Smaczne i tanie! 




Poranek w Singen. Całkiem zacny widok z sypialni.



Zboczenie zawodowe :) Didol się dopiero uczy fachu, ale za to jak pilnie.



Poranne rozciąganie.



Teraz już wszyscy złodziej wiedzą czego się mogą spodziewać :)

czwartek, 14 sierpnia 2014

morze wszystko może


Morze wszystko może- taką to słowną ekwilibrystykę stosuje nasza dziesięcioletnia chrześnica, której to obrazek jest ozdobą dzisiejszego wpisu. Woda przyciąga, szczególnie ta wielkoakwenowa. Niestety dla prawdziwego morza musieliśmy wyznaczyć zastępstwo- obecnie nie jest nam z wielka wodą po drodze. Ale z jeziorem już jak najbardziej :) A, że Bodensee to takie małe prawie-morze wewnętrzne, to zastępstwo będzie godne. Za kilka dni znów ruszamy w trasę! Ciężko nam usiedzieć kilka tygodni w jednym miejscu, droga wzywa, wabi i nęci. Kierujemy się znowu na Francję. Odrobina relaksu oraz zwiedzania po drodze, a na końcu trasy czekają już na zebranie nasze wypielęgnowane oraz dojrzałe winogronka oraz tzw. wisienka na torcie, czyli Paryż.


W oczekiwaniu na wyjazd relaksujemy się przed kamperem. Do dyspozycji mamy dom rodziców, którzy wyjechali na urlop, ale nie ma to jak nasza mobilna chatka :) Oczywiście korzystamy z domowych wygód i tam też śpimy, niemniej jednak jak opalanie, to tylko przed kamperem :).

wtorek, 5 sierpnia 2014

stonka atakuje!


Sierpień mija sobie leniwie. Rodzice wyjechali na kilka tygodni nad polskie morze zostawiając pod naszą opieką swój wypielęgnowany ogródek. Nie przewidzieli tylko jednego, otóż pozostawienie roślinożercy sam na sam z tyloma soczystymi roślinami może przynieść tylko jeden skutek- totalne ogołocenie warzywniaka :). Za czasów komuny propaganda straszyła Amerykanami zrzucającymi stonkę z samolotów, by zniszczyć pegeerowskie uprawy ziemniaków, teraz pewnie media zamieszczałyby relację o żarłocznych imperialistycznych weganach plądrujących uprawy :). Ale jak tu nie skubnąć, jak nie uszczknąć, jak nie gotować całymi dniami tych pyszności. No jak?!



Kamper zaś przygląda się temu wszystkiemu ze stoickim spokojem delektując się zasłużonym odpoczynkiem.