sobota, 15 czerwca 2013

Ahoj!

Bezustanne kilofowanie zwróciło nasze skromne duszyczki w stronę sił nadprzyrodzonych (jak trwoga to do Boga. A co!). Myślimy sobie, może one pomogą? Jako ludzie przebiegli, których umysły skrzą się inteligencją postanowiliśmy nie poprzestawać tylko na naszych lokalnych, europejskich bóstwach. Jak już działać to z rozmachem! Po ustaleniu grafiku i odpowiedniego porządku zaczęliśmy wcielać nasz plan w życie.
Czyli, poniedziałek: Jezus i wszyscy święci, wtorek: Allach, środa: Kriszna itd. No i stało się. Nasze modlitwy zostały wysłuchane. Gdzieś tak przy Buddzie, czy może Sziwie męki, których doświadczaliśmy zostały łaskawie zatrzymane. Od poniedziałku otrzymaliśmy inne zajęcia polowe. Teraz podnosimy wyżej druty, aby rosnące ostatnio jak szalone roślinki miały się na czym wesprzeć. Praca to miła i przyjemna. Wcale niemęcząca, no może odrobinę nudna. Ale nie narzekamy. Cały dzień na świeżym wiejskim powietrzu można potraktować co najmniej jak pobyt w Ciechocinku. I na dodatek za to płacą.

Poza tym nasz obóz odrobinę się uszczuplił. Opisywana w poprzednim poście ekipa zmieniła swe oblicze. Nie ma już Lea, który wyjechał w tajemniczych okolicznościach (ach to kilofowanie :)), Czech też się zwinął (spełniając daną obietnicę i dostarczając na swoje miejsce rodaka). Zaś Walerie i Angela czmychnęły do Paryża. Ale nic to. Wreszcie dojrzały czereśnie, których mamy w okolicy bez liku, więc nie żałujemy sobie witaminek. Ahoj!



Proza kamperowego życia :)



Na naszych włościach.



Wreszcie pada. Tydzień słońca to stanowczo za długo :)