poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Ollioules

Udało nam sie wreszcie wyrwać z zaklętego Le Sayne sur Mer. Po radosnych 30-tych urodzinach piękniejszej połowy naszego tandemu, które świętowaliśmy na plaży (nawet Wojtek z Kudłaczy się zjawił) dotarliśmy po mozolnej dziesięciokilometrowej jeździe :) do urokliwego Sanary sur Mer. Ale tu nie o tym. Dziś fotorelacja z naszej krótkiej wycieczki do tytułowego Ollioules.

Małe miasteczko ulokowane na zboczu góry z doskonale zachowaną starówką, średniowiecznym układem zabudowy i wąziutkimi uliczkami.



 Nad miejscowością górują ruiny zamku z X wieku (chyba X :))

 Pomarańczkę?


 Romański kościół z X lub XI wieku.





 Widok z naszego miejsca postojowego na Toulon nocą.


sobota, 30 marca 2013

Wesołych Świąt

 ...Życzymy całej naszej rodzinie oraz wszystkim czytelnikom i nie tylko :)










Niech króliczki, czy to biały, czy to czarny spełnią Wasze wszystkie marzenia!

czwartek, 28 marca 2013

świeża dostawa



Dla wszystkich spragnionych odrobiny słońca codzienna porcja fotek :). Choć u nas dziś nie jest tak kolorowo i pada.



Jako przybysze z odległej, śnieżnej i zimnej północy postanowiliśmy pokazać Francuzom, że już nie jest wcale tak zimno i można śmiało zrzucić futra z pleców i zzuć kozaki. Będąc kilka razy nad naszym kochanym Bałtykiem wiemy z doświadczenia, iż niejeden kolonista byłby zachwycony i nie chciałby wyjść z wody :)




 Skałowanie w pełnym słońcu.



środa, 27 marca 2013

spacer z niespodzianką

Siedzimy sobie po raz kolejny w La Seyne sur Mer. Temperatura z dnia na dzień staje się coraz przyjemniejsza i mamy nadzieję, że zimne noce odeszły już bezpowrotnie. Wczoraj udało się nam nawet troszkę poplażować (a raczej pokamieniować :))
Jak już tak sobie siedzimy to warto by zobaczyć, co znajduję się za ocieniającą nas od wschodu górą. Wszystko wokół mamy już dokładnie spenetrowane, została nam tylko ona. Więc co tu dużo gadać, trzeba ruszać. Didol pod kran, woda do torby i hej ku przygodzie.

Pniemy się i pniemy, Didol sapie i dyszy niczym stary silnik diesla. Ścieżka powoli zaczyna zanikać i zamieniać się w błotnistą maź.

 W końcu wdrapujemy się na szczyt, fakt- widok jest całkiem przyjemny.

W pewnym momencie ścieżka znika całkowicie, jak i prowadzące nas po niej znaki. Nie jest to pierwszy raz we Francji, gdy idąc gdzieś, szlak nagle się urywa i przed sobą widzimy albo skały, albo przepaść, albo po prostu wielkie nic :) Lawirujemy jakoś w dół i trafiamy do miasteczka.



Łazimy, podziwiamy, relaksujemy się na ławce. No, ale trzeba jakoś wrócić. Oczywiście znaków brak. W końcu trafiamy na szlak- idziemy nim kawałek coraz wyżej urwiskiem, aż w pewnym momencie pojawiają się czerwone taśmy i okazuje się, że szlak jest zamknięty po ulewnych deszczach. W drodze powrotnej spotykamy Francuza, który mówi, że można iść inaczej. W lewo, w prawo, przez las i już jesteście w kamperze. To ruszamy ponownie. Znowu ścieżka robi się coraz węższa i bardziej błotnista, aż  pojawia się przed nami znak, że wchodzimy na teren prywatny i dla własnego dobra lepiej tego nie robić. Dobra wracamy, nie wiadomo tak naprawdę, gdzie byśmy doszli.

I tu kończy się nasza mrożąca krew w żyłach historia. Po zejściu do miasteczka i cierpliwym poczekaniu na autobus, wracamy na gapę (naprawdę chcieliśmy kupić bilet, ale kierowca chyba nas nie zrozumiał i jakoś tak wyszło :)) do naszego domku na kółkach.

Tu jeszcze z innej beczki. Nasze dwa dni spędzone z Wojtkiem z ekipy kudłaczy. Deszczowe internetowanie i kamperowe imprezowanie :)


wtorek, 26 marca 2013

w poszukiwaniu gwiazd


Z gwiazd w Saint Tropez udało nam się zaobserwować tylko tą na powyższym zdjęciu :) Innych brak. Z tego co jest napisane w przewodniku, światowi celebryci nie plażują tu już tak chętnie jak dawniej. Co prawda czasem trafi się jakaś Rihanna, czy inny Elton John, ale to już nie to co kiedyś. Teraz pozostało towarzystwo aspirujące, które starannie wystylizowane i wyelegantowane leniwie sączy kawę w licznych portowych knajpkach. Poza tym w miasteczku trawa wielki remont, kamieniczki opasane są szczelnie rusztowaniami na których uwijają się ekipy budowlane. Oczywiście na co drugim z nich słychać język polski. Samo miasteczko jednak pozostawia pewien niedosyt. Owszem, przechadzanie się wąskimi uliczkami oraz wizyta w porcie są niewątpliwie przyjemne i mają swój urok, ale skąd się wzięła aż taka sława? Jednak siła mediów jest ogromna :) Dla tych wszystkich, którzy byli we Włoszech będzie to, ot po prostu kolejne małe portowe sympatyczne miasteczko.





 Nieczynny już i lekko zapuszczony słynny posterunek.