Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bodensee. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bodensee. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 września 2020

ku Polszy

Ręce spracowane, a skarpety tak wypchane kasą, że aż wyłazi przez słabo zacerowane dziury, czas wybrać się więc, w tradycyjne już, odwiedziny do Polski. Jeszcze tylko obowiązkowe pożegnanie z gumowymi sarenkami, naszą zagubioną pośród lasów wioską...

...oraz szmaragdowym w swej barwie jeziorem (wiecie, że lubimy przesadzać ;)...

...i możemy ruszać. Pierwszy nocleg wypadł nam w małej miejscowości Vellberg, Tak naprawdę, to chcieliśmy zwiedzić Schwäbisch Hall, ale widocznie ono nie chciało zostać przez nas odkryte i przez prozaiczny powód, jakim był brak miejsc parkingowych, musieliśmy pojechać dalej.

Tak trafiliśmy do tej dziury :) Zresztą bardzo urokliwej. Szachulcowe domki, kilka wąskich uliczek, a wszystko otoczone przez średniowieczne mury miejskie upstrzone tu i ówdzie bramami, które z kolei obrosły w wieże. Zaś ta biała plamka na zdjęciu powyżej, to nasz kamperek.


Kolejne miasto, to już sporo większe bawarskie Amberg. Zresztą przepiękne. Ogólnie Niemcy, a szczególnie ich południowa część, to bogaty w zabytki oraz klimatyczne miejsca kraj. Może napiszemy odrobinę na wyrost, ale według nas, nie ustępują wcale urodą (tak ukochanym przez nas) Włochom.


Czas na Vohentrauß. Tu uskutecznialiśmy głównie klasyczny, emerycki, przedkamperowy chill...

...co wspierały unoszące się z sąsiednich pól aromaty. W poszukiwaniu ich źródła ruszyliśmy niezwłocznie na spacer i znaleźliśmy taki buchający zielenią krajobraz. Niniejszym wszystko się wyjaśniło, a my poczuliśmy się niczym na garden party u Snoop Doga :)

Kolejny żabi skok i już jesteśmy przy czeskiej granicy, w miasteczku zwanym Hohenberg an der Eger, gdzie zostaliśmy całe dwa dni. Pomimo, że nie obfituje ono w wiele spektakularnych atrakcji, to czuliśmy się tam chyba najlepiej podczas całej wycieczki. Była rzeczka, pola, lasy- czyli wszystko to, co bliskie naszym wioskowym sercom. Oraz, oczywiście, dużo łażenia.

Przeszliśmy się nawet zieloną granicą na piwko do pobliskiej, czeskiej Liby. Jeżeli wcześniej myśleliśmy, że nocujemy w zabitej dechami dziurze, to po wizycie z rzeczonej Libie, zmieniliśmy zdanie ;)

Wyjeżdżając zahaczyliśmy jeszcze o położony również u Hawranków Cheb. Jak widać rynek jest, uliczki są, a zabytków bez liku. Tylko oddalając się od centrum robi się coraz odludniej, a zaniedbane kamienice straszą pustymi, sklepowymi witrynami.

Z kolei Thierstein to totalne zadupie, gdzie zalegaliśmy przed kamperem pośród sporej ilości kamperowych dziadków, którzy to zaprosili nas wieczorem na bawarskie piwo, a cała impreza przeciągnęła się w może nie taką późną, ale mimo wszystko- noc.

Jeszcze tylko coś, czego podczas podróży do Ojczyzny zabraknąć nie może, a mianowicie wizyta w niezawodnym Bautzen (po naszemu zwanym też Budziszynem)...


 ...i po niecałym tygodniu jazdy zakotwiczyliśmy w ogródku rodziców. Salut!

wtorek, 1 września 2020

Sztywne, kolorowe strony gazetowe.

Tak jak pewnie większość z Was, nas także koronowe szaleństwo zmusiło do trzymania się blisko domu. Całe szczęście w Niemczech nie było tak rygorystycznych restrykcji jak w Polsce, można było chodzić na spacery, jeździć rowerem i tym podobne. Trudno było jednak kupić papier toaletowy oraz drożdże. Szczęśliwi ci, którym się to udało, reszcie pozostawały sztywne gazety oraz niewyrośnięte placki zamiast puszystego chleba :)

W sumie to nie cierpieliśmy zbytnich niedogodności. Zakupy raz w tygodniu, spacerki, rowerki, regularna konsumpcja większych niż zazwyczaj ilości alkoholu oraz stronienie od ludzi. W sumie nasze normalne życie ;) Do tego pogoda dopisywała i już w marcu mogliśmy rozpocząć sezon balkonowo-plażowy.

Nie mogliśmy tylko przeboleć i w sumie do tej pory nie możemy, że nie dane nam było pojechać nigdzie kamperem. A plany były ambitne (Korona, ty ku.wo!). Może uda się wybyć gdzieś na dłużej po zbiorach, czyli w październiku, ale kto wie (ktoś tam pewnie wie, patrz:druga fala). Wróćmy jednak do pierwszej oraz czas niekończących się leśnych spacerów...

...oraz należytego wzmacniania się zepsutym winnym sokiem. Wiadomo, jak ruszać na walkę z podstępnym wirusem, to alkohol jest najlepszym orężem. A, że nie tak wysokoprocentowy, to dążyliśmy po prostu do wyższej koncentracji tychże we krwi poprzez kumulację konsumpcji. Nie będziemy zagłębiać się tu w naukowe szczegóły- grunt, że działa :)

Mieliśmy też dużo czasu na zwiedzanie okolicy (jakbyśmy normalnie nie mieli, ha, ha). W tym przypadku: odwiedziny u hrabiego. Zamek jest w rękach rodziny, która na dodatek ciągle go zamieszkuje, od wieków. W Niemczech, w odróżnieniu od Polski, byłe rodziny arystokratyczne są wciąż posiadaczami lasów, wielkich areałów ziemskich oraz zamków. Mimo minionych wojen, ta ciągłość historyczna wciąż trwa.

Kurde, ładna ta nasza wioska. Czasem żartujemy między, że to najczęściej fotografowana dziura w Niemczech.

Zaś pod koniec marca wiosna rozgościła się na dobre.

My zaś dzieliliśmy czas między spacery oraz świeżo zaaranżowane atelier do plecenia makram i innych sznurkowych cudów.

Jak widać, także Komo wspierał nas dzielnie ;)

Cyklu spacerowego ciąg dalszy...

...oczywiście z nieodłącznym mistrzem pierwszego planu :)

Kolejne wizyta, tym razem u ostatniej królowej Portugalii. Tak, tak, właśnie w tym dworku nieboraczka dokonała żywotu po upadku monarchii.

Ale co tam historia, gorąco- trzeba uzupełniać płyny.

Z perspektywy nadchodzącej jesieni oraz nieubłaganie następującej po niej zimy, aż chce się krzyknąć: wiosno wróć!


Z biegiem dni zapuszczaliśmy się coraz dalej, pomimo, że przepisy mające wspierać walkę z wirusem stawały się jeszcze bardziej rygorystyczne. Dobrze, że można było jeździć rowerem bez maseczki.

Kwietniowa kąpiel w przedalpejskim jeziorze? Czemu nie!

Ok, wszystko fajnie, nawet nie dłużył nam się ten dziwny koronowy czas...momentami było nerwowo, kilka nocy wypadło z grafika, ale co tam, trzeba  żyć i marzyć dalej. Poza tym...
...ktoś tu już zwęszył nadchodzące zmiany :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Nadrabiania blogowych zaległości ciąg dalszy.

Nadrabiania blogowych zaległości ciąg dalszy. Po przekroczeniu Alp oraz szwajcarskiej granicy powróciliśmy na niemieckie łono, do naszej zagubionej pośród lasów wioski. Ale co tam bory, co tam leśne knieje...

...ważne, że jest jezioro i do tego całkiem niedaleko.

Udało się nam nawet przytargać odrobinę słońca w kamperowym kufrze ;)

Znaleźliśmy sobie także nowe hobby. Tak, tak, tymi rękoma zrobione!

Pod naszymi oknami przechodził karnawałowy pochód. Przez dwa dni. Nic nie jest tak ważne dla Niemców jak karnawałowy pochód właśnie. Nazywają to piątą porą roku i w porównaniu z nią Sylwester to herbatka u babci. Kilka dni takiego pijaństwa nawet w Polsce się nie zdarza.

Na początku lutego zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki wiosny, tym samym wlewając w nasze serca nadzieję na mający nastąpić niedługo wyjazd do Hiszpanii (hi, hi, możecie sobie pomarzyć!)

Oto i nasza wioska. Ta mała plamka w lewym górnym rogu zdjęcia to Jezioro Bodeńskie. Za nią zaś, na horyzoncie dumnie piętrzą się Alpy.

Nim jednak zamierzaliśmy wyruszyć w cieplejsze klimaty wybraliśmy się z wizytą do Polski.

Nie jesteśmy miłośnikami zimowego kamperowania, dlatego też cenimy każdy promień słońca, który wśliźnie się do środka.

Miejscówka, która latem pękała w szwach teraz była cała nasza. Jak widać, nie tylko my wzbraniamy się przed spaniem w zimnicy.

Ale od czego jest kocyk i farelka :)

Tradycyjny już ostatni postój przed polską granicą. Bautzen, czy też Budziszyn nie zawodzi nigdy.

Jeszcze kilka kilometrów i już możemy polerować wrocławskie bruki. Niestety, po kilku dniach pobytu nadeszło koronowe szaleństwo i postanowiliśmy się naprędce ewakuować, nim wszystko się zamknie.


By być jeszcze bardziej zabezpieczonym przed zarazą, miast noszenia maseczek ukryliśmy się po prostu w krzakach ;) Po przekroczeniu niemieckiej granicy świat wydawał się jeszcze w miarę normalny, wesołe dzieci pędziły chodnikami do szkoły, wszystko było otwarte i nikt nie myślał jeszcze o obowiązku noszenia maseczek. Nie trwało to jednak długo...
 

niedziela, 22 września 2019

Pierwszy tydzień za nami.


Jak widać po zapełnionych owocami skrzynkach, haratanie winogron zostało oficjalnie rozpoczęte, a pierwszy tydzień pracy już za nami. Kiedy pogoda dopisuje, dorodne grona wypełniają usta sokiem i współpracownicy nie są nazbyt upierdliwi, wtedy można powiedzieć, że praktykuje się dosyć przyjemną aktywność zawodową :)

piątek, 19 kwietnia 2019

Wszędzie dobrze, ale...


Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej... No, chyba jednak nie :) Jak widać na fotkach, nie mamy tu brzydkich okoliczności krajobrazu, lecz kilka miesięcy deszczu i chłodu, to odrobinę za dużo Czyli, wszyscy na raz: wszędzie dobrze, ale w kamperze najlepiej!!

czwartek, 20 grudnia 2018

deszczo-śnieg przeplatany śniego-deszczem


Z powrotem w domu. Mieliśmy zamiar przywieść z Włoch trochę słońca, ale widocznie coś poszło nie tak, bo od naszego powrotu tylko chmury, deszcz, deszczo-śnieg, śniego-deszcz, śnieg, mrok, mgła, mróz, plucha, słota, wilgoć, wiatr, mżawka, zadymka, kapuśniaczek, ulewa, śnieżyca... Krótko mówiąc pogoda nie dopisuje :/