Nim jednak opuścimy te piękne okolice, postanowiliśmy jeszcze raz odwiedzić Park Narodowy Calanque. Tym razem już nie w stylu japońskim tzn. przemieszczając się głównie samochodem, by podczas licznych postojów na punktach widokowych pstrykać fotki jak szaleni, lecz bardziej po naszemu, czyli pieszo.
Podczas wędrówki z La Ciotat w stronę Cassis za towarzyszy mieliśmy liczne, wręcz bezustanne westchnienia. Jednak nie wynikały one z naszej marnej kondycji fizycznej, a raczej z zachwytu nad pięknem przyrody. Jezu, jak tu cudnie!
Gdyby dało się na Bloggerze wstawiać takie fikuśne ikonki z serduszkami zamiast oczu, to pod tym zdjęciem widniałyby co najmniej trzy.
Wszystko po raz ostatni. Finalna wizyta na Cap-Sicié...
...drzemka na kamieniach...
...spojrzenie na zatokę...
...oraz wygrzewanie cielsk na plaży nudystów.
Żegnajcie korkowe dęby!
Żegnaj straszący niewinnych ludzi, ukryty w krzakach wypchany lisie!
Koniec! Wystarczy już tego pisania- po prostu dłużej nie damy rady. Łzy coraz liczniej cisną się perłami do oczu, a dłonie coraz bardziej drżą nad klawiaturą (chociaż, to może od tego wina). Że tę Cię La Seyne. Francuskie trzykrotne cmok, cmok, cmok i do zobaczenia w przyszłości! Mamy nadzieję, iż bliższej niźli odleglejszej.