poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Nadrabiania blogowych zaległości ciąg dalszy.

Nadrabiania blogowych zaległości ciąg dalszy. Po przekroczeniu Alp oraz szwajcarskiej granicy powróciliśmy na niemieckie łono, do naszej zagubionej pośród lasów wioski. Ale co tam bory, co tam leśne knieje...

...ważne, że jest jezioro i do tego całkiem niedaleko.

Udało się nam nawet przytargać odrobinę słońca w kamperowym kufrze ;)

Znaleźliśmy sobie także nowe hobby. Tak, tak, tymi rękoma zrobione!

Pod naszymi oknami przechodził karnawałowy pochód. Przez dwa dni. Nic nie jest tak ważne dla Niemców jak karnawałowy pochód właśnie. Nazywają to piątą porą roku i w porównaniu z nią Sylwester to herbatka u babci. Kilka dni takiego pijaństwa nawet w Polsce się nie zdarza.

Na początku lutego zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki wiosny, tym samym wlewając w nasze serca nadzieję na mający nastąpić niedługo wyjazd do Hiszpanii (hi, hi, możecie sobie pomarzyć!)

Oto i nasza wioska. Ta mała plamka w lewym górnym rogu zdjęcia to Jezioro Bodeńskie. Za nią zaś, na horyzoncie dumnie piętrzą się Alpy.

Nim jednak zamierzaliśmy wyruszyć w cieplejsze klimaty wybraliśmy się z wizytą do Polski.

Nie jesteśmy miłośnikami zimowego kamperowania, dlatego też cenimy każdy promień słońca, który wśliźnie się do środka.

Miejscówka, która latem pękała w szwach teraz była cała nasza. Jak widać, nie tylko my wzbraniamy się przed spaniem w zimnicy.

Ale od czego jest kocyk i farelka :)

Tradycyjny już ostatni postój przed polską granicą. Bautzen, czy też Budziszyn nie zawodzi nigdy.

Jeszcze kilka kilometrów i już możemy polerować wrocławskie bruki. Niestety, po kilku dniach pobytu nadeszło koronowe szaleństwo i postanowiliśmy się naprędce ewakuować, nim wszystko się zamknie.


By być jeszcze bardziej zabezpieczonym przed zarazą, miast noszenia maseczek ukryliśmy się po prostu w krzakach ;) Po przekroczeniu niemieckiej granicy świat wydawał się jeszcze w miarę normalny, wesołe dzieci pędziły chodnikami do szkoły, wszystko było otwarte i nikt nie myślał jeszcze o obowiązku noszenia maseczek. Nie trwało to jednak długo...
 

niedziela, 30 sierpnia 2020

Konfrontacja z marzeniami

Po Sylwestrowym znieczulaniu się nastał czas konfrontacji z rzeczywistością oraz o zgrozo-z marzeniami. Dlaczego to drugie?- zapytacie może z zaciekawieniem nieliczni czytelnicy. Otóż dlatego, że już dosyć dawno temu wymyśliliśmy sobie, iż zamieszkamy kiedyś w Italii. Wiadomo- pieniędzy nie wydalamy o poranku, dlatego też nimi nazbyt nie śmierdzimy, lecz nie będziemy też tutaj nieszczerze kokietować, że klepiemy biedę. Umówmy się tak, coś tam chowamy w skarpecie, ale onuca ta jest mikrych rozmiarów, do tego pokryta niezbyt fachowo zacerowanymi dziurami :) 
Od lat przeglądamy włoski rynek nieruchomości (i nie tylko, lepiej powiedzieć- śródziemnomorski) i po długich analizach finansowych, morzo-odległościowych oraz przyglądaniu się wielu innym czynnikom, wyszło nam, że na jakieś tam rozsypujące się Rustico z kawałkiem ziemi obsadzonym drzewami oliwnymi, może i mocno teoretycznie, ale nas stać.

Wsiedliśmy więc w busika na dworcu w San Remo i ruszyliśmy ku Cerianie. W linii prostej to zaledwie kilkanaście kilometrów (może nawet nie), w rzeczywistości zaś, to pnąca się zakrętami ku górze, miejscami dosyć wąska droga. Ku przypomnieniu nadmieniamy tylko, że panowała wówczas zima i miasteczko było dosyć ponure oraz sprawiało mocno mroczne wrażenie. Wiadomo- będąc na letnich wakacjach, kiedy słońca nie śmią zasłaniać chmury, a temperatura nie pozwala na ubranie długich spodni, czy też bluzy, takie miejsca wydają się urokliwe, a nawet romantyczne. Jednak podczas chłodniejszej pory roku, cały romantyzm spowija mgła, a wspomniany wyżej urok zarasta mchem. Zaś dające schronienie przed upałami ściany starych domów- pokrywają się grzybem. Żeby już więcej nie przedłużać, czyli po prostu nie przynudzać, napiszemy jedno- wyleczyliśmy się. Nie powiemy, że definitywnie, ale na jakiś czas na pewno. Trzeba po prostu przekierować myśli ku klimatowi, który nie jest skalany zimą :)

Po tych wszystkich, jakże emocjonujących przeżyciach, by podreperować zdrowie, zarówno fizyczne, jak i mentalne, wróciliśmy na kilka dni do Menton, aby w towarzystwie emerytów z całego świata, powygrzewać się odrobinę w słońcu. Choć wszechobecna w kamperze wilgoć oraz atakujący nasz materac grzyb nie przestawały nam przypominać, że mimo wszystko mamy najchłodniejszą porę roku.

Dlatego też, leciutko zdołowani, ruszyliśmy powoli z powrotem w stronę domu. A, jako, że my to my, zajęło nam to jakiś czas.

Po drodze przeczekaliśmy jeszcze kilkudniową sztormową pogodę w San Lorenzo al Mare. Nasze skąpe z natury dusze zaszalały i zdecydowaliśmy się na płatny postój. Podczas trwającej kilka dni ulewy, nic tak nie koi serca,  jak spowijająca kampera przyjemnym ciepłem farelka, nie wspominając o hulającym niczym wicher na zewnątrz Internecie.

Kiedy się w końcu wypogodziło wybraliśmy się na przechadzkę, która okazała się okraszonym potem drałowaniem pod górę. Na szczycie przywitał na widok, może i nie oszołamiający, ale z pewnością wart wysiłku.


Jak już się porządnie wypogodziło, to i słońce zaczęło wywiązywać się ze swoich obowiązków i zrobiło się cieplej.

W sam raz, żeby pomoczyć nogi oraz powygrzewać się gdzieś w kąciku.

Co, jak co, ale palmy, piasek oraz morskie fale, to to, co nadaje naszej marnej egzystencji sens.


Jeszcze kilka dni w Diano Marina (niestety z pobliskiej, chyba najbardziej przez nas lubianej Imperii goni policja), leniwy spacerek do opustoszałego o tej porze roku Cervo...

...i ruszamy dalej.

Czas powiedzieć: Ciao Italia, może wrócimy za kilka miesięcy (a taki ch.j! Patrz: Covid-19). Żegnajcie spienione fale, bywaj wspaniała tłuścioszko- Farinato! Dobrze, że zrobiliśmy zapas lokalnej oliwy oraz mąki z ciecierzycy :)


 

sobota, 29 sierpnia 2020

Guess who's back?!

Nie wiemy jak zacząć, rozpoczniemy więc odrobinę trywialnie, posługując się przy tym dosyć wyświechtanym powiedzeniem. Otóż tak, blog powraca, odradza się niczym ten feniks z popiołów :) Przyznajemy, że Facebooki, czy też inne Instagramy, to doskonałe narzędzia do publikowania oraz komunikacji z innymi, a jeszcze lepsze do śledzenia i nabijania kabzy reklamodawcom oraz koncernom do których należą. I nic w tym złego, no dobra, prawie nic. Nie będziemy się tu jednak zagłębiać we względy ideologiczne... 
Chodzi o to, że media te ograniczają nas do kilku fotek oraz paru zdań, a tak naprawdę najważniejsze są komentarze oraz lajki. Taki klub wzajemnej adoracji- ty dasz mnie łapkę w górę, to i ja się tobie takową odwdzięczę. Nie usuwamy jednak tamtych kont, bo, bądźmy szczerzy, my też trochę lubimy, jak nas lubią :) 
A blog miał być dla nas, odrobię archaiczny, bez komentarzy, czy też statystyk wyświetleń. Po to, by po kilku latach powrócić do postów oraz zdjęć, powspominać i powzdychać, jak to ten czas szybko leci.

 
Postanowiliśmy zatem nadrobić miniony czas oraz zaległe posty, dlatego też, zaczynamy mniej więcej tam gdzie skończyliśmy, czyli na przełomie grudnia i stycznia. Szkoda, żeby się tyle zdjęć zmarnowało, a wspomnienia zatarły się z biegiem życia.

Czas ten spędzaliśmy we włoskiej Ligurii, ze szczególnym wskazaniem na San Remo i krótkimi wypadami do francuskiego Menton, by odpocząć od hord mniej lub bardziej lokalnych kamperowców, którzy to, postanowili masowo zasiedlić wszystkie możliwe i nadające się do postoju miejsca. Tylu kamperów oraz takiego tłoku nie widzieliśmy dotąd nigdy.

Choć nie możemy ich przecież potępiać, skoro i my tam byliśmy i dołożyliśmy tym samym naszą kamperową cegiełkę do tego ogólnego szaleństwa.

Dlatego, po dystyngowanych deptakowych przechadzkach w najlepszych dresach jakie mieliśmy, uciekaliśmy ku spokojowi, w poszukiwaniu miejsc odludnych.

 Albo, jak się rzekło- do sąsiedniej Francji. Tutaj zdarzało się nam nawet nocować w samotności...

 ...popijać winko patrząc na jedną z najpiękniejszych nadmorskich starówek...

 ...zażywać słonecznych kąpieli...

 ...czy też moczyć stopy w słonej i wbrew porze roku, wcale nie tak zimnej wodzie.

A, że w międzyczasie wypadał Sylwester, to i moczyliśmy usta w znacznych ilościach alkoholu, próbując uciec przed uciekającym czasem oraz hałasem fajerwerków. Przestrzegamy jednak wszystkich! Metoda to bowiem zwodnicza, o czym przypominały nam rano wątroby oraz rozedrgane dłonie :) 

Niech żyje Nowy Rok! Choć z obecnej perspektywy, nie wiemy, czy było się na co cieszyć...