niedziela, 30 sierpnia 2020

Konfrontacja z marzeniami

Po Sylwestrowym znieczulaniu się nastał czas konfrontacji z rzeczywistością oraz o zgrozo-z marzeniami. Dlaczego to drugie?- zapytacie może z zaciekawieniem nieliczni czytelnicy. Otóż dlatego, że już dosyć dawno temu wymyśliliśmy sobie, iż zamieszkamy kiedyś w Italii. Wiadomo- pieniędzy nie wydalamy o poranku, dlatego też nimi nazbyt nie śmierdzimy, lecz nie będziemy też tutaj nieszczerze kokietować, że klepiemy biedę. Umówmy się tak, coś tam chowamy w skarpecie, ale onuca ta jest mikrych rozmiarów, do tego pokryta niezbyt fachowo zacerowanymi dziurami :) 
Od lat przeglądamy włoski rynek nieruchomości (i nie tylko, lepiej powiedzieć- śródziemnomorski) i po długich analizach finansowych, morzo-odległościowych oraz przyglądaniu się wielu innym czynnikom, wyszło nam, że na jakieś tam rozsypujące się Rustico z kawałkiem ziemi obsadzonym drzewami oliwnymi, może i mocno teoretycznie, ale nas stać.

Wsiedliśmy więc w busika na dworcu w San Remo i ruszyliśmy ku Cerianie. W linii prostej to zaledwie kilkanaście kilometrów (może nawet nie), w rzeczywistości zaś, to pnąca się zakrętami ku górze, miejscami dosyć wąska droga. Ku przypomnieniu nadmieniamy tylko, że panowała wówczas zima i miasteczko było dosyć ponure oraz sprawiało mocno mroczne wrażenie. Wiadomo- będąc na letnich wakacjach, kiedy słońca nie śmią zasłaniać chmury, a temperatura nie pozwala na ubranie długich spodni, czy też bluzy, takie miejsca wydają się urokliwe, a nawet romantyczne. Jednak podczas chłodniejszej pory roku, cały romantyzm spowija mgła, a wspomniany wyżej urok zarasta mchem. Zaś dające schronienie przed upałami ściany starych domów- pokrywają się grzybem. Żeby już więcej nie przedłużać, czyli po prostu nie przynudzać, napiszemy jedno- wyleczyliśmy się. Nie powiemy, że definitywnie, ale na jakiś czas na pewno. Trzeba po prostu przekierować myśli ku klimatowi, który nie jest skalany zimą :)

Po tych wszystkich, jakże emocjonujących przeżyciach, by podreperować zdrowie, zarówno fizyczne, jak i mentalne, wróciliśmy na kilka dni do Menton, aby w towarzystwie emerytów z całego świata, powygrzewać się odrobinę w słońcu. Choć wszechobecna w kamperze wilgoć oraz atakujący nasz materac grzyb nie przestawały nam przypominać, że mimo wszystko mamy najchłodniejszą porę roku.

Dlatego też, leciutko zdołowani, ruszyliśmy powoli z powrotem w stronę domu. A, jako, że my to my, zajęło nam to jakiś czas.

Po drodze przeczekaliśmy jeszcze kilkudniową sztormową pogodę w San Lorenzo al Mare. Nasze skąpe z natury dusze zaszalały i zdecydowaliśmy się na płatny postój. Podczas trwającej kilka dni ulewy, nic tak nie koi serca,  jak spowijająca kampera przyjemnym ciepłem farelka, nie wspominając o hulającym niczym wicher na zewnątrz Internecie.

Kiedy się w końcu wypogodziło wybraliśmy się na przechadzkę, która okazała się okraszonym potem drałowaniem pod górę. Na szczycie przywitał na widok, może i nie oszołamiający, ale z pewnością wart wysiłku.


Jak już się porządnie wypogodziło, to i słońce zaczęło wywiązywać się ze swoich obowiązków i zrobiło się cieplej.

W sam raz, żeby pomoczyć nogi oraz powygrzewać się gdzieś w kąciku.

Co, jak co, ale palmy, piasek oraz morskie fale, to to, co nadaje naszej marnej egzystencji sens.


Jeszcze kilka dni w Diano Marina (niestety z pobliskiej, chyba najbardziej przez nas lubianej Imperii goni policja), leniwy spacerek do opustoszałego o tej porze roku Cervo...

...i ruszamy dalej.

Czas powiedzieć: Ciao Italia, może wrócimy za kilka miesięcy (a taki ch.j! Patrz: Covid-19). Żegnajcie spienione fale, bywaj wspaniała tłuścioszko- Farinato! Dobrze, że zrobiliśmy zapas lokalnej oliwy oraz mąki z ciecierzycy :)