A było ono zdecydowanie bardzo pozytywne. Oczywiście nie wiemy, jak tu jest w szczycie sezonu, kiedy deptaki zapełniają się, na plażach nie da się wcisnąć przysłowiowej szpilki, dzieci płaczą, psy szczekają na koty, te zaś miauczą przeraźliwie w odwecie. Wędrowcy tłoczą się na szlakach, a z licznych (całe szczęście teraz jeszcze nieczynnych) knajp dudni głośna muzyka. Jeśli chodzi o przed lub posezonową wizytę, to tak naprawdę nie mamy żadnych negatywnych wrażeń, czy sceptycznych uwag. Wszystko było jak należy. Doskonale oznakowane trasy trekkingowe, zadbane plaże, wszędzie bardzo czysto. Ogólnie świetna, przyjazna turystom infrastruktura. Do tego prawie każdy mówi po angielsku, lub jeśli ktoś woli- niemiecku. Zaś kiedy trafi się rodzynek nieznający obcych języków, to nawet po polsku da się porozumieć. W naszym odczuciu Słowenia (ta którą znamy) to taka mała, bałkańska Szwajcaria.
Powyższe, jak i poniższe fotki pochodzą z Kopru (klik!). To najbardziej znane z miast wybrzeża nie oczarowało nas tak, jak bohater ostatniego postu Piran. Nie żebyśmy ujmowali mu urody, gdyż tej mu z pewnością nie brakuje. Zabrakło jednak tego czegoś, co skradłoby nasze serca, czy też sprawiło, że spacerując wąskimi uliczkami rozdziawiamy paszcze w zachwycie. Może to pogoda, która nie zachwycała podczas naszych odwiedzin, może to fakt, iż miasto nie posiada prawdziwie nadmorskiej części starówki. A może to ten wielgachny, kontenerowy port, który dominuje nad całością zabudowań. Tak, czy inaczej Koper ładny jest, ale Piran to już chyba troszkę wyższa liga.
Tak się złożyło, że podczas wizyty w rzeczonym portowym grodzie piękniejsza część naszego duetu obchodziła czterdzieste urodziny. Widocznie tak to już jest po osiągnięciu tak sędziwego wieku- zamiast popijać od rana browary, to poszliśmy na obiad (w jedynej wegańskiej knajpce w mieście- tanio i dobrze karmią- polecamy) oraz lody (żeby nie było- także wege).
Jednak tak źle jeszcze z nami nie jest. Ciała mamy wciąż gibkie, a i skroni nie przyprószyła dotąd siwizna. Dlatego też czas kończyć odwiedziny, pora czym prędzej wracać do bazy i brać się za te, wyczekujące zapewne z niecierpliwością na otwarcie w lodówce, procenty.
W drodze powrotnej zwiedziliśmy w stylu japońskim (tak nam było spieszno) pobliską miejscowość Izola i musimy powiedzieć, że najładniej prezentuje się ona w swej panoramicznej odsłonie :)
Następny dzień, kac wcale nie taki dotkliwy- można ruszać nabijać kolejne kilometry.
Gdzie zaś najlepiej skierować swe kroki jeśli nie ku naturze? Park Przyrody Strunjan to lokacja, w której spędziliśmy najwięcej czasu w trakcie tego pobytu.
Gdyż jest tam po prostu pięknie! Zarówno podczas odrobinę brzydszych, pochmurnych dni, kiedy można spacerować wzdłuż morskiego brzegu u stóp ogromnych, stromych klifów...
...jak i wtedy, gdy pogoda naprawdę rozpieszcza, pozwalając na leniwe plażowanie oraz...
...mocno orzeźwiające, naturystyczne kąpiele.
Cóż, nie lubimy zbyt długich pożegnań- a nuż zaczniemy się na koniec mazać. Do zobaczenia Słowenio! Z pewnością chcielibyśmy ponownie pojawić się zarówno w tych, już odrobinę poznanych stronach, jak i odkryć twe kolejne oblicza.