Nie w poszukiwaniu poczucia bycia częścią czegoś większego, a właśnie w celu wyzwolenia się z potrzeby tegoż właśnie. Tu, na tym zgniłym zachodzie z czystym sumieniem możemy "nieprzynależeć" do niczego. Czyli co, pozostaje nam jedynie opcja cygańsko- włóczęgowska?
Dokładnie tak! Po co się przed nią bronić, skoro tylko ona nas naprawdę uszczęśliwia? Póki co, musimy pogodzić się jednak z bardziej osiadłym trybem życia. Nota bene, powyższe zdjęcia zostały wykonane w najbliższej okolicy. Przyznajcie sami- nie jest tu aż tak szkaradnie. Oczywiście kiedy nie pada :) Nawet bizony mamy.
Nim dojechaliśmy z powrotem do miejsca zamieszkania, spędziliśmy jeszcze dwa dni w położonej nieopodal Rijeki Crikvenicy.
Rezydowaliśmy tu już jakieś dwa lata temu odrobinę dłużej, więc wiele nowych miejsc nie dane nam było odkryć.
Znaleźliśmy jednak kilka niewydeptanych szlaków oraz naturystyczną ostoję, która niestety (ze względu na aurę) nie pozwoliła nam się w pełni sobą nacieszyć.
Ach to morze!
Na trasie zatrzymaliśmy się jeszcze na jeden dzień nad Jeziorem Garda, konkretnie w miasteczku Peschiera del Garda. A tam już wiosna w pełni. Pomimo tego, że dalej na północ, to o wiele bardziej posunięta w zieleni niż w Chorwacji.
Pogapiliśmy się na spokojną wodną toń...
zamykające ją w skalistych ramach góry...
...wypiliśmy piwko w oliwnym gaju...
...i tak zakończyliśmy wojaże na ten sezon. Od poniedziałku (tak, Szwajcarzy świętują Święto Pracy pracą właśnie) zaczynamy kilkumiesięczne zarobkowanie na kolejny bumelancki czas. Byle do jesieni!- tak się pocieszamy :)