Wyspa Krk oczarowała nas swoją dzikością. Oczywiście nie chodzi o całkowicie surowy, nienaruszony dziewiczy krajobraz oraz nieskalaną działalnością człowieka przyrodę. Bardziej mamy na myśli taką subtelnie kontrolowaną, jakby wytresowaną naturę. Niczym u udomowionych zwierząt, w szczególności u kotów, które nota bene bardzo licznie zamieszkują ten skrawek skalistego lądu. Przemysł turystyczny nie rozbuchał się tutaj tak jak w innych znanych i popularnych chorwackich destynacjach. Apartamentowce oraz hotele nie zaanektowały każdej wolnej przestrzeni, nie porosły każdej skarpy, nie zagospodarowały każdej szczeliny. Wciąż jest się gdzie schować (Oczywiście mamy na myśli połowę października. Bóg jeden wie, co się dzieje w szczycie sezonu i jakie tłumy polerują tutejsze bruki), zająć tylko dla siebie jakąś spokojną zatoczkę, napawać się ciszą, łagodnym szumem fal oraz z dala od ciekawskich oczu... zrzucić kąpielowe gatki.
Właśnie tej aktywności oddajemy się ostatnimi czasy z bezwstydnym brakiem umiaru. Nie chodzi tu wcale o jakąś formę ekshibicjonizmu, czy inną dewiacyjna potrzebę. Po prostu w mokry strój kąpielowy to nic przyjemnego. Zarówno podczas opalania jak i pływania. Ponadto poczucie wolności jakie daje nagość jest trudne do opisania. To powrót do naszej pierwotnej natury, prostoty, niemal organicznego, bezpośredniego kontaktu z przyrodą. To takie symboliczne zerwanie z cywilizacyjnym dorobkiem, z całą naleciałością rozwoju społecznego. Zespolenie się z otoczeniem.
Krk odwiedziliśmy już w zeszłym roku (klik!), dokładnie o takiej samej jesiennej porze. Wiele się tutaj nie zmieniło. Najsłynniejszy kot na wyspie rezyduje wciąż na starym mieście, tuż przy zamku Frankopanów. Zwierzak ma nawet swoje konto Google, gdzie figuruje jako atrakcja turystyczna, której można wystawić opinię. Póki co zbiera same wysokie noty :)
U nas już jesień powoli przechodzi w zimę, a tutaj jeszcze wiele roślin kwitnie. I niekoniecznie planuje robić sobie przerwę do wiosny.
Kto rano wstaje, ten puste uliczki dostaje. Autobusy z głównie niemieckimi turystami pojawiają się dopiero około dziesiątej.
Starówka widziana od strony portowego deptaku. Tu właśnie stawia swoje pierwsze kroki większość wycieczkowiczów, gdyż na jego początku znajduje się dworzec autobusowy oraz można w miarę łatwo zaparkować samochód.
Czy sensem życia może być poszukiwanie ustronnych, pustych, najlepiej dwuosobowych plaż? W naszym przypadku zdecydowanie tak!
Morze, morzem, plaże plażami, ale przecież to nie wszystko, co Krk ma do zaoferowania. Są tu także liczne piesze oraz rowerowe szlaki. A jak sami dobrze wiecie zapalenie z nas piechurzy. Postanowiliśmy więc zdobyć najwyższy szczyt wyspy, czyli Obzową.
Widoki były cudne, choć odrobinę zamglone. Ale nic to, takie mgły to jeszcze potrafimy znieść.
Po drodze na główne wzniesienie zaliczyliśmy jeszcze dwie górki z wysokościowego podium.
Komo zaś, jak na prawdziwego miłośnika trekkingowych rozrywek przystało, dorobił się bucików. Musimy przyznać, że choć przed zakupem byliśmy odrobinę sceptyczni, to psie obuwie zdało egzamin na piątkę, a Rudzielec zasuwał po kamulacach jak szalony.
Tych jak widać nie brakowało.
Co prawda wysokość nie brzmi imponująco, ale trzeba nadmienić, że tu wszystkie szczyty liczymy faktycznie od poziomu morza.
Czas wracać ku nizinom, ku cywilizacji. Na szlaku byliśmy zupełnie sami i jedynie jakieś dwie postacie mignęły nam na ścieżce w oddali.
Po trudach alpinizmu dobrze orzeźwić się w chłodnej toni. W drodze powrotnej zajechaliśmy do wioseczki zwącej się Stara Baśka i odkryliśmy taką oto odludną plaże dla golasów. Cud- miód, malina.
Kolejne dni, to nabijanie kilometrów podczas spacerów w poszukiwaniu idealnych zatoczek, w których można oddawać się w samotności kąpielom zarówno wodnym jak i solarnym. Wyspa Krk to raj jeżeli gustujecie w takich aktywnościach. Co zatoczka, to piękniejsza przyrodą oraz swą bezludnością.
Kormorany tak długo pozowały do fotki, że trzeba było je na tejże uwiecznić.
Plaża godna Robinsona.
Moglibyśmy tu zamieszkać, a egzystencję naszą wypełniać smażeniem się w słonecznych promieniach, oraz kąpielami w słonych wodach Adriatyku. Rutynę tą przerywając jedynie pięciokilometrowymi wyprawami do miasta po prowiant i inne sprawunki.
Żegnaj kolejny z chorwackich rajów. Na pewno niedługo znów się zobaczymy.