Powoli kamperujemu już sobie na północ. Po pierwszej wizycie w Arles, kiedy to aura nie była jeszcze tak przyjemna czuliśmy pewien niedosyt po opuszczeniu tego posiadającego bogatą historię miasta. Postanowiliśmy udać się tam jeszcze raz. Palące słońce ukazało nam Arles w innym świetle. Teraz, powoli zaczynamy rozumieć dlaczego van Gogh był tu aż tak płodny (w obrazy oczywiście :)). Wąskie zawilgocone uliczki, które w deszczu wydają się nieprzyjazne i odstręczające zmieniają się zupełnie gdy żar leje się z nieba. Stać się wtedy przyjemnymi oazami cienia. Jaskrawe, rażące oczy światło podkreśla urodę przyrody oraz budynków.
Jeden z najsłynniejszych symboli miasta, rzymski amfiteatr na 20 tyś miejsc. Dziś odbywają się tutaj koncerty oraz pokazy corridy.
Tylko przy tym placu znajdują się dwa obiekty wpisane na listę UNESCO. W sumie w całym mieście jest ich siedem, albo osiem.
Właśnie.
Plakat zapowiadające rzeczoną corridę. Obserwując słupy ogłoszeniowe widać, że takie krwawe spektakle odbywają się tu dosyć często.
W tle nasz kamperek. Mieliśmy przyjemność zatrzymać się na nocleg przy trupie cyrkowej. Didol miał dzięki temu wielu czworonożnych przyjaciół. Oczywiście osioł się schował i nie chciał pozować :)
Fragment zachowanych murów obronnych.
Śladami słynnego malarza. Tak to już w życiu artystów czasem bywa, że pozostają nieodkryci i niedocenieni za życia, a po śmierci są hołubieni. Zdjęcie zrobione w parku jego imienia. W tle reprodukcja jednego z wielu obrazów namalowanych przez van Gogha w Arles. Stoją one dokładnie w tych miejscach w których zostały stworzone. Spacer śladami malarza i obserwowanie świata jego oczami to bardzo ciekawe doświadczenie.