Naszą fotoopowieść rozpoczynamy w miasteczku Rabac. To tutaj spędziliśmy pierwsze osiem dni na chorwackiej ziemi. To tu obozowaliśmy na gwarnym kempingu pośród spragnionych wakacyjnych wrażeń współbliźnich. To stąd w końcu uciekaliśmy czym prędzej o poranku w las, by poszukiwać nadmorskich ścieżek, prowadzących ku urokliwym, dwuosobowym plażom.
Oczy nasycone? Dla Waszego dobra darowaliśmy sobie ujęcia z tłocznego
deptaku, wypełnionych po brzegi plaż, czy też położonych przy deptaku gwarnych restauracji. By doświadczyć tychże, będziecie zmuszeni zjawić się w okolicy in persona.
Tuż ponad nadmorskim kurortem tronuje na wzgórzu osada zwana Labin. By nie przynieść wstydu rodzinie, podczas w niej odwiedzin naprawdę wypada, przywdziać strój inny niźli plażowy. Kąpielówki kłócą się zupełnie z jej dostojnym charakterem.
Cała składająca się z kolorowych domków, okazałych pałaców i urokliwych kościółków, w dodatku poprzecinana wąskimi uliczkami zabudowa, wygląda niczym przeniesiona kamień po kamieniu z pobliskich Włoch.
Naprawdę miło jest pobłądzić pośród nich przez jakiś czas. Dziękujemy Republiko Wenecka!
Komu w drogę, temu do Mošćeničkiej Dragi. Tam też odetchnęliśmy odrobinę od tłumów. Niestety jedynie na kempingu, gdyż strefa nadmorska pękała w szwach.
Co wcale nie odebrało miasteczku uroku. Znów poczuliśmy się niczym w Italii, tym razem jednak krajobraz przypominał bardziej liguryjską riwierę w najlepszym jej wydaniu.
Wszystko fajnie, ale tekstylny przyodziewek zaczyna powoli dawać się we znaki. Trzeba pozbyć się go czym prędzej. Po dwóch nocach spędzonych na biwaku w Italii w miniaturzę, opuszczamy zieloną Istrię i udajemy się na wyspę Krk. W planach mamy wizytację naturystycznego kempingu Konobe.