Wielu ludzi
twierdzi, że pierwszy raz jest najważniejszy, że tylko wtedy przeżywa
się wszystko najintensywniej, a nieznane wcześniej doznanie jawi się
często, niczym rozświetlająca egzystencję iluminacja. Cóż, może i tak
jest, nie będziemy z tym faktem dyskutować. W naszym przypadku jednak
drugi raz przebił swą intensywnością oraz barwnością ten pierwotny.
W
jaką stronę oni zdążają- zapytajcie zapewne- czy to wstęp do jakiegoś
szmirowatego erotyku? Nie, nic z tych rzeczy! Już spieszymy z
wyjaśnieniem. Chodzi nam mianowicie o kolejną już, a dokładnie drugą
wizytę na naturystycznym kempingu Costalunga.
Ten sprzyjający nagości
przybytek zagubiony jest malowniczo pośród zielonych, liguryjskich
wzgórz. Fakt, że w przeciwieństwie do Francji, Włochy nie mogą
poszczycić się nadmierną ilością podobnego typu miejsc. Ale przecież nie
w ilości leży jakość. Nie jest to aż taki kłopot, ponieważ gdy coś jest
dobre, to nie potrzeba nam niczego więcej. Nie szukamy substytutów,
zamienników, nie pędzimy ciągle naprzód, bo może gdzieś za zakrętem jest
lepiej. Czyż nie?
Cóż więc
sprawią, że wznosimy aż takie peany na cześć kempingu Costalunga? Otóż
niemal wszystko. Jedyne mankamenty, jakie możemy znaleźć, nie dotyczą
jego samego, lecz okolicy, a konkretnie tego, iż sam obiekt nie
dysponuje zbyt dużym terenem do przechadzek, zaś po najbliższych pagórkach
nie można wędrować nago. I tyle.
Minusy odhaczone, przejdźmy więc do
pozytywów. Wyrzućmy je z siebie jednym tchem: atmosfera, spokój, świetna
(naga) obsługa, genialny basen, dużo zacienionych miejsc, bar,
gwarantujący odrobinę intymności węzeł sanitarny (w prawnych sytuacjach
miło być samemu), przyjazność czworonogom (można zabrać psa na basen) i
wiele innych. Jeżeli jeszcze się wahacie, to mamy nadzieję, że
rozwijaliśmy wasze wątpliwości.
Jednym słowem: przybywajcie!