Kiedy byliśmy
jeszcze odrobinę młodsi, bardziej gibcy, lecz oczywiście nie tak
powabni jak teraz, panowała moda na vintage. Stare torebki, fikuśne
fatałaszki, rowery i inne cuda- wszystko powinno być stare, a przy tym
stylowe. Nie tam jakieś byle rupiecie z piwnicy. Szyk, styl oraz
elegancja- to przymioty, którymi musiały dysponować rzeczy, by godne były
posiadania. No i oczywiście, co najmniej kilkanaście lat doświadczenia w
przedmiotowymi CV.
Teraz i nas można opatrzyć taką etykietką- niestety,
kiedy doczekaliśmy się wreszcie bycia vintage, to okazało się, że trend
przeminął.
Tak, czy inaczej, w pewnym wieku ciągnie człowieka ku temu,
co zna z dawnych lat, ku przeszłości. Nie ma już o czym pogadać z
nastolatkami, nie wie kto to Mata i nie rozumie, dlaczego nikt już nie
nagrywa dobrej muzyki. Chcę powrócić do lat 90- tych, a może i nawet
dekadę wcześniej. Tak zagalopowaliśmy się w tej podróży w czasie, że
trafiliśmy do jeszcze dawniejszej epoki, do lat siedemdziesiątych.
Wszystko to za sprawą pobytu na kempingu naturystycznym Domaine de
l'Escride.
Obiekt ten wyraźnie zatrzymał się w tych wspaniałych dla
niektórych czasach. Prysznice, toalety, basen i cała niemal
infrastruktura pamięta z pewnością erę, gdy na listach przebojów
królowało disco. Właściciele zresztą także. Spokojnie przekroczyli już
osiemdziesiątkę i nie żałowali sobie nigdy słońca, co widać po ich,
oczywiście nagich, ciałach.
Interes jeszcze jakoś ciągną, lecz klientów z
roku na rok coraz mniej. Całe szczęście ceny również oparły się
inflacji i pozostały kilka ładnych lat w tyle za teraźniejszością. Nikt
nie mówi po angielsku, a wokół niemal sami Francuzi.
Czy nam to
przeszkadza? Broń Boże! Znajdujemy się w końcu tuż za królującą nad
nadmorskim Toulon Mont Faron, rzut beretem od spienionych fal riwiery.
Lecz bez jej blichtru oraz tłumów. Jak jest więc? Jest spokojnie, jest
autentycznie, jest vintage. Czyli jest dobrze.