Już ponad tydzień minął od naszego wyjazdu z domu, a my wciąż
nie naskrobaliśmy co, gdzie i jak. Na swoje usprawiedliwienie
spieszymy napomknąć, iż Francja, czy też Hiszpania nie
rozpieszczają nas wszechobecnym Internetem, a wręcz można by
powiedzieć, że darmowe Wi-Fi nie istnieje w ogóle. Przynajmniej na
kempingach, gdzie też to rozbijamy się obecnie naszym namiotowo-
samochodowym zestawem. Wiemy, wiemy, popukacie się zapewne w czoła
i powiecie, że w obecnych czasach każdy ma przecież non- stop
dostęp do sieci w komórce, bo ma jakiś pakiet, abonament, czy inny
roaming danych. Jednak my nie. My są ludzie starej daty, którzy
dopiero co wyszli z lasu, a ich podejście do transmisji danych
pochodzi jeszcze z końcówki lat dwutysięcznych. Dlatego też,
korzystając z dobrodziejstw obecnego miejsca pobytu- właśnie
nadrabiamy blogowe zaległości.
Pierwsze trzy dni spędziliśmy na naturystycznym kempingu,
ulokowanym pośród przepastnych lasów francuskiego departamenty
Drome. To już niemal Prowansja, różnica jest tylko taka, że
kraina ta nie jest aż tak popularna wśród turystów. I całe
szczęście. Odludzie, natura, cisza oraz spokój, istna idylla.
Kilkuhektarowy ośrodek jest własnością małżeństwa Holendrów.
Można by powiedzieć- praca marzeń. Patrząc jednak, jak zasuwają
od rana do nocy, na dodatek poza sezonem, można poddać w wątpliwość
pragnienie zajęcie ich miejsca.
Przez trzy dni przypiekaliśmy w słońcu zadki, by ruszyć dale na
południe.
Aby dotrzeć do morza. Wreszcie! Stęskniliśmy się, to już
przecież ponad miesiąc rozłąki. Poza tym wizyta we włoskiej
Imperii była nazbyt krótka, by mogła się mienić
pełnowartościową.
Co prawda wybrzeże w okolicach Agde, gdzie też rozbiliśmy kolejny
obóz, nie należy to naszych faworytów. Jest płasko, płytko i
piaszczyście. Żadnych gór nie odnotowaliśmy w zasięgu wzroku.
Dlatego też wystarczyła nam jedynie jedna noc pośród piniowego
zagajnika i już byliśmy gotowi, aby ruszyć dalej.
Tam gdzie Pireneje spotykają się z Śródziemnomorzem o
krajobrazowy błąd nie sposób. Dla nas raj. Zakotwiczyliśmy w
pobliży miejscowości Collioure i przez kolejne trzy dni
wytrzeszczaliśmy oczne gałki w zachwycie.
Co prawda byliśmy już w okolicy kilka lat temu (w poprzednim Agde
również), ale prawdziwe piękno nigdy się nie nudzi.
Ale tu cudownie, ale wspaniale, och i ach- tylko takie słowa, czy
westchnienia wypuszczaliśmy z ust.
Zaś samo Colliore to takie miasteczko- pocztówka. Istny
cukiereczek. W sumie to kadry w nim pstryknięte, posłużyłyby
spokojnie do wypełnienia kilkunastu wakacyjnych widokówek.
Nieprawdaż?
Jednak żeby mieć jeszcze kiedyś po co tutaj wracać,
postanowiliśmy nie dać temu zauroczeniu wypalić się całkowicie i
przenieśliśmy się dalej na południe, za te wspaniałe, dostojne
szczyty, do Hiszpanii.