Tossa de Mar- nie wiemy, co oznacza słowo Tossa, ale dodatek „de
Mar” jesteśmy już chyba w stanie rozszyfrować. Prawdopodobnie
chodzi o to, że miejscowość położona jest nad morzem. Bingo!-
nagrodę w postaci wspaniałych wspomnień należy zrealizować już
samemu. Cóż zrobić, jako osoby łase na wszelkie gratyfikacje, na
dodatek darmowe, postanowiliśmy czym prędzej wzuć obuwie i ruszyć
po to, co się nam turystycznie należy. No to w drogę. Na nasze
szczęście kemping na którym się zatrzymaliśmy dzieliły od
miasteczka jakieś marne cztery kilometry.
Szlak wiedzie w górę i w dół, w lewo oraz w prawo, po łuku, a
następnie skrajem przepaści. A znajdujące się w dole skały nie
dają drugiej szansy, nie wybaczają błędów. Brzmi dramatycznie? I
słusznie! Szczególnie jeśli komuś doskwiera lęk wysokości. Nie
narzekamy jednak, a wręcz chwalimy łaskawy los- dzięki temu
mieliśmy okazję podziwiać piękne widoki, dokonać tak modnego
ostatnio wyjścia ze strefy komfortu oraz spalić przy tym kilka
nadprogramowych kalorii.
Co było, to było, pomińmy milczeniem kilka skórnych otarć, czy
też przesiąknięte potem oraz lękiem koszulki. Te widoki były
tego warte.
Krajobrazy zwalają z nóg. Ostatnimi czasy piszemy tak często, ale
cóż zrobić, skoro w rzeczy samej tak jest.
Tossa ma wszystko. Przecinające starówkę wąskie uliczki,
oczywiście rzeczoną starówkę, zachęcające do wodno- solarnych
kąpieli plaże oraz to coś. Specyficzny, właściwy jedynie
śródziemnomorskim miasteczkom klimat. Trudno ująć w słowa, czym
dokładnie to jest. Kto był, ten wie o co chodzi.
Co prawda nie udało znaleźć się nam plaży golasów, lecz
niedogodność tą zrekompensowaliśmy sobie po powrocie na kemping.
Cóż to za błogosławieństwo mieć taki przybytek tuż pod nosem.
Nomadyczne życie ma jednak to do siebie, że wymaga od persony je
praktykującej bycia w ciągłym ruchu. Nie ważna jak pocztówkowe
byłoby miejsce w którym obecnie przebywamy, czas ruszać dalej. A
czy będzie lepiej? Niekoniecznie, ale póki nie ruszymy zadków, to
się nie dowiemy.