Stało się, zacisnęliśmy zęby i doczekaliśmy- wreszcie na dłużej wyszło słońce, a lejący na nas bez opamiętania deszczowy prysznic ktoś miłosiernie zakręcił. Przynoszące ciepło promienie dają ukojenie nie tylko nam, ale także nasycona wodą winorośl może w końcu zacząć piąć się ku niebu. Zaś wspinać się to ona potrafi, gdyż w korzystnych warunkach (a takie właśnie nastały) jest w stanie przyrastać nawet o dwadzieścia centymetrów na dobę.
Choć w sumie wcale tak słonecznie przez cały tydzień nie było- nie będziemy jednak tutaj narzekać, czy też biadolić, jak ciężko jest pracować dziewięć godzin dziennie w ulewie, chłodzie, brodząc w błocie i ześlizgując się przy tym ze stromych zboczy. Wtorek oraz środa naprawdę dały nam się we znaki- ale zapomnijmy już o tym i zwróćmy twarze ku słońcu.
No dobra, pojęczeliśmy jednak odrobinkę :)
Całe szczęście nadszedł piątek, praca nie była wcale nadmiernie wymagająca, a winniczy znój przeplatały liczne przerwy oraz konsumpcja orzeźwiających cieczy. Oczywiście głównie wody, ale i małe piwko się trafiło :)
W sobotę natomiast wybraliśmy się na małą wycieczkę, by zdobyć najwyższy szczyt Kantonu Zurych, czyli Hörnli (1133 m.n.p.m.).
Jak widać, nie jest to jakaś oszałamiająco wysoka góra- prawdziwe Alpy zaczynają się odrobinę dalej. Ale swoje po stromiźnie musieliśmy podejść.
Szkoda tylko, że zgromadzona przez tygodnie opadów w ziemi wilgoć postanowiła właśnie unieść się ku niebu, co zaburzyło odrobinę wysokogórską panoramę. Ponoć przy korzystnej aurze widać nawet berneńskie szczyty z Jungfrau na czele.
Na strudzonych wędrowców czeka na wierzchołku urokliwa knajpka.
Po wyostrzeniu zdjęcia można dopatrywać się nawet gór w chmurach.
Popatrzyli, pofocili- czas wracać.
Ilość pasących się krów w Szwajcarii jest nieporównywalna z żadnym innym miejscem na świecie. Przez całe dorosłe życie w Polsce widzieliśmy może ze trzy mućki, tu natomiast spotykamy je częściej niż ludzi.
Po powrocie do domu przyszedł czas na nadrabianie zaległości w opaleniźnie oraz intensywne nawadnianie. Udanego weekendu! Jak mówi nasz kolega z pracy imieniem Zef: co z tego, że jest już piątek, skoro zaraz znów będzie poniedziałek. Cóż za pesymistyczna postawa- my staramy się cieszyć każdą wolną chwilą, a i te spędzone w pracy próbujemy wykorzystać na plus. Zdrówko!