Tak jak po spędzeniu długiej zimy w dalekiej Afryce, wędrowne ptaki wracają na północ, tak i my jesteśmy z powrotem w Szwajcarii. Co prawda latający przyjaciele robią to, by konsumować tłuściutkie już o tej porze roku robaki oraz wydawać na świat potomstwo, my zaś psa już mamy odchowanego :), więc gromadzimy jedynie franki, tucząc tym samym sakiewki.
Oddawanie swego czasu znojowi zwanemu pracą, nie należy do naszych ulubionych zajęć, lecz jeśli już to robić, to za godziwą zapłatę i najlepiej w warunkach zbliżonych do naturalnych.
Bo, jak zapewne wiecie, świeże powietrze cenimy sobie o wiele bardziej, niż to przefiltrowane przez klimatyzator.
Póki co, pierwszy tydzień za nami. Nie obfitował on w jakieś szczególne zdarzenia, które domagały by się pilnego zrelacjonowania- może to i lepiej. Te kilka dni minęło nam dość spokojnie. Próbowaliśmy ujarzmić czas, podejmując próby oddawania się medytacyjnemu transowi. W palącym słońcu, czy też dudniącym w gumowe kaptury deszczu. Wszystko to pośród winnych krzaczków. Spokój pure. No chyba, że jakaś kosiarka, czy też inny traktor zdecydowały się akurat na pracę w pobliżu.