Gdyby tylko pogoda odrobinę bardziej dopisała, to górujący nad Zatoka Rijecką Kastav zapewniałby zapewne oszałamiające widoki. Niestety unoszący się nad morską taflą mglisto- deszczowy opar nie pozwalał na zbyt wiele wzrokowych doznań.
Samo miasteczko jest jednak bardzo przyjemne i jeżeli tylko nadarzy się okazja, to chętnie wrócimy, by pstryknąć jakąś skąpaną w słońcu panoramę. Ponoć w szczycie sezony jest tu dużo spokojniej, czyli tym samym można odpocząć od turystycznego gwaru. Może i tą informację uda nam się kiedyś zweryfikować.
Kwiatuszki, robaczki. Wiosna!
Przypadkowe odkrycie dnia, czyli Volosko. Polegliśmy podczas próby zdobycia Rijeki (ach te zatłoczone parkingi) , więc dzięki temu trafiliśmy tutaj. Na pohybel dużym miastom! Może i mają jakieś uroki oraz obfitość zabytków, lecz widocznie nie są już dla nas. Wiadomo, na starość człowiek bardziej ceni sobie spokój ;)
Międzygatunkowe rendez-vous. Czyli kormoranowo- mewie schadzki na skale.
Mimozy już się żółcą.
Wyżej wspomniane Volosko nie zasłużyło sobie na żadne wyróżnienie na mapie, ani w przewodniku. Naszym zdaniem niesłusznie, gdyż jest to całkiem urokliwa miejscowość, która swoim rybackim klimatem wygrywa nawet z Opatiją.
Rozmaryn przyciąga już pszczółki niebieskimi kwiatuszkami.
Zaś koniec dnia został podsumowany w ten sposób- przez gradobicie. Wpierw, jako że mieliśmy już zasłonięte żaluzje, to myśleliśmy, iż ktoś puka do naszych drzwi. Natrętny intruz nie dawał spokoju, więc ruszyliśmy ku klamce. Jednak po otwarciu, zamiast przyjaznego lica gospodyni, uderzyła w nas ściana lodowych kulek, które po kilkunastu minutach pokryły cały krajobraz. Ot, taki mamy klimat w tym Śródziemnomorzu :)