W naszym przypadku, z biegiem lat spędzonych w podróży, musimy stwierdzić, że poczucie zamocowania do jakiegoś konkretnego miejsca nie występuje. Mamy kilka takich małych ojczyzn, lecz żadnej pisanej dużą literą.
Może po prostu, jeszcze nie dane nam było odnaleźć jednego takiego ustronia, w którym kładąc wieczorem głowy na poduszkach będziemy mogli stwierdzić: to jest nasz dom, tu chcemy dożyć starości i po wszystkim złożyć w tej ziemi swe kości.
Może zawsze będziemy tak błądzić we mgle szukając czegoś, co tak naprawdę nie istnieje?
Jak widać na zdjęciu, zarówno w życiu, jak i na szlaku ciężko zdecydować, którą ścieżkę wybrać :)
Nota bene, fotki zostały pstryknięte na zboczach Döbraberg – najwyższego szczytu w Lesie Frankońskim, w Bawarii. Zatrzymaliśmy się tutaj na noc, w drodze do Polski.
Komo w miarę umykających kilometrów oraz zbliżającej się granicy wręcz nie może wytrzymać z emocji, nie może patrzeć i chowa głowę ;) Lecz on to prawdziwy syn czarnożylskiej ziemi (tak, tak urodził się we wsi Czarnożyły. Piękna nazwa, czyż nie?).
Rodzice oraz Wrocław. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pomieszkaliśmy razem, wypiliśmy trochę wina...
Oczywiście będąc w dolnośląskiej stolicy nie możemy przepuścić okazji, by zrobić sobie kolejny tatuaż. Oczy was nie mylą, to miasto w dolinie naprawdę płonie :)
Po prawie trzech tygodniach nadszedł czas by wracać. Tylko gdzie? Na trasie zrobiliśmy sobie jeszcze jednodniową przerwę na przedmieściach Bayreuth.
Jak to gdzie, w drogę, w podróż! Zrobimy sobie dwa tygodnie przerwy na planowanie i ruszamy ponownie. Może znajdziemy swój dom, a może wystarczy samo jego poszukiwanie :)