wtorek, 2 listopada 2021

Zadar Zaton...ął

Dawno, dawno temu, za Alpami oraz innymi strzelistymi górami, za lasami i bardzo odległymi krainami przydarzyła się rzecz najromantyczniejsza- uczucie ponad uczuciami, czyli miłość nad miłościami...
No dobra, może odrobinę przesadzamy z tym pompatycznym i nad wyraz romantycznym wstępem- lecz nie zniechęcajcie się, gdzieś w tym całym lukrze kryje się ziarnko prawdy, a dokładnie- początek naszej wspólnej życiowej historii.
 

Zacznijmy jednak od początku. O co tu w ogóle chodzi? Dlaczego akurat teraz wyskakujemy z takimi pseudouczuciowymi dyrdymałami? Toż to brzmi jak jakieś tanie romansidło! Lecz nic bardziej mylnego. Wróćmy bowiem do meritum...

Otóż dokładnie w tym miejscu, a mianowicie na kempingu w Zatonie, podczas szkolno/uczelnianej wycieczki (czymże jest tak naprawdę edukacyjny twór zwany w Polsce studium dwuletnim?)  narodziła się, wykiełkowała, a następnie zakwitła nasza miłość. Tydzień nieustannej, przerywanej jedynie nielicznymi przebłyskami świadomości alkoholowej libacji wystarczył, by proces wegetacyjny tego gorącego (a było już niemal lato) uczucia sięgnął swych kulminacyjnych oktaw i trwał w pełni rozkwitu aż po dziś dzień.

Więc, czyż może być to przypadek, iż znowu trafiliśmy w to miejsce? Czy prawdopodobne jest by Booking.com przedstawił nam najtańszą z dostępnych noclegowych ofert, która to umiejscowiona była dokładnie tutaj? Nie, to nie mógł być zbieg okoliczności. To skomplikowana choreografia wszechświata sprawiła, że znaleźliśmy się w Zatonie po ponad osiemnastu latach!

Cóż więc pozostało nam zrobić? Spróbowaliśmy połączyć się z minionym czasem, przywołać znajdujące się już pod gęstą, zamgloną pierzynką wspomnienia. Postanowiliśmy odtworzyć magiczny rytuał, którego odprawienie sprawiło, iż nasza miłość ożyła, a którego główny składnik to tanie, zakupione na lokalnym targu, nalane do plastikowej butelki domowe wino. Wypełnialiśmy więc swe trzewia w nadziej, że przeszłość odżyje, że ponownie poczujemy, jak to jest mieć naście lat. Niestety nie zadziałało. Widocznie coś poszło nie tak w doborze składników magicznej mieszanki, albo po prostu jesteśmy już za starzy... na takie ilości alkoholu :)

Zaś przyglądający się całemu procesowi Grzegorz z Ninu aż złapał się za głowę.

Całe szczęście, jak na nasz styl życia, wątroby mamy jeszcze w dosyć dobrym stanie i na drugi dzień (w sumie to na trzeci) uporaliśmy się z pokacowymi złogami, pogodziliśmy z losem starych pierdzieli i ruszyliśmy na ponowne odkrywanie niedalekiego Zadaru.

Jak ukazują to zdjęcia- miasto to zacne, wielce zabytkowe i tym samym godne odwiedzenia.

Gdzieś bardzo głęboko w piwnicy podświadomości przechowywaliśmy obrazy z poprzedniej wspomnianej powyżej wizyty. Były to jednak jedynie ogryzki po tym co widzieliśmy wcześnie, a zobaczyliśmy teraz niemal czterdziestoletnim okiem.

Popatrzcie i wy :)



Morskie organy posłużyły nam za siedzisko. Zaiste ciekawe to doznanie- zatopić się w dźwiękach generowanych przez napędzane falami piszczałki, patrzeć w morską dal i pozwolić słońcu przypiekać skórę. 

Nie, za plecakiem nie kryje się wypełniona złotym płynem flaszka. Niestety byliśmy samochodem :(

Komo także nie może nasycić oczu widokiem morza oraz towarzyszącego mu zachodu słońca.

Adieu uromantyzowana przez mgliste wspomnienia przeszłości!

Witaj nowy dniu! Pomimo tego, iż słońce wstaje co ranek tak samo od milionów lat, to jednak każdy z tych poranków jest inny, a następujący po nim dzień jest także niepowtarzalny. Staramy się o tym pamiętać zwlekając się niechętnie z łóżka. Po kilku dniach pobytu czas pakować manatki. Ruszamy do Makarskiej!