Szczęśliwie minął nam pierwszy
tydzień pracy w słynącej ze znakomitych win oraz przepysznych
ślimaków Burgundii. Kraina ta nie bez powodu dzierży miano
francuskiej stolicy tych niewinnych, oślizgłych stworzonek. No bo,
czy wiedzą Państwo czego taki słodki winniczek potrzebuje
najbardziej do życia? Tak, tak, dobrze myślicie. Otóż potrzebuje
on deszczu. Dlatego też ród ślimaczy świętuje od kilkunastu dni,
gdyż pada bez przerwy. Wśród gęstych traw trwa ślimacza fiesta.
Nie narzekamy jednak i niestraszne nam to. Dzielnie ruszamy co ranek
w pole, walczyć z niesforną winoroślą. Odziani w nieprzemakalne
skafandry oraz uzbrojeni w kilofy (Tak, tak, kilofy), sekatory oraz
własne dłonie toczymy bój z krnąbrną i niechcącą się
podporządkować naturą. A jest jej tutaj co niemiara, gdyż winnica
nasza produkuje wina posiadające certyfikat Bio (domaine-bersan-vin.fr).
Dlatego też, pracujemy w nieskażonym chemią środowisku oraz mamy
przyjemność obcować z wszelkiej maści żyjątkami i roślinkami
:). Nie jesteśmy jednak osamotnieni w tym codziennym znoju. Nasza
dzielna ekipa składa się z kilku przesympatycznych ludzi (Francuzów
i jednego czeskiego rodzynka), a przewodzi nam Jean- Christophe
właściciel winiarni, człowiek życzliwy i jak to się mówi „do
rany przyłóż”. Mieszkamy sobie radośnie przy winnicy (jak widać
na zdjęciu kamper nasz dorobił się nawet komfortowego tarasu w
postaci palety) i śpimy twardym snem człowieka pracy. Wioska nasza
nie obfituje w szerokopasmowe łącza internetowe (wąskopasmowe
też), dlatego też wpisy będą odrobinę rzadsze. Załączamy
pozdrowienia od ślimaków :)